poniedziałek, 19 października 2009

Piractwo w sieci...

Ostatnio w gazecie "Metro" toczy się zażarta dyskusja na w/w temat. Zacząłem się zastanawiać na ile ja byłem i na ile jestem "legalny".

Cóż, bez skazy nie jestem... Czasem zdarzy mi się obecnie ściągnąć jakąś książkę z Internetu. Zdaję sobie sprawę z tego, że też jest to forma kradzieży, choć zdziwiony jestem w jak niewielkim stopniu w Polsce upowszechniła się forma E-booków, a przecież mogło by to zdecydowanie obniżyć koszty wydawania jakichkolwiek utworów literackich. Co więcej chętnie sam bym z tej formy zakupu skorzystał. Dlaczego? Choćby dlatego, że w tej formie do wybranego dzieła mam dostęp natychmiastowy. O formie czytania decyduję wtedy sam - mogę wydrukować lub po prostu przeczytać w formie elektronicznej. Wiem, że wiele osób nie cierpi czytania na ekranie ale ile osób ma zdanie podobne do mojego?
Oczywiście, że mnie to nie usprawiedliwia ale... w pewnym sensie tłumaczy działanie. Na pocieszenie autorów mogę powiedzieć, że 9/10 książek, które przeczytałem w formie e-booków wcześniej czy później ląduje na mojej półce w formie papierowej. Ot, taki już ze mnie typ, że lubię się z książką wyciągnąć na łóżku, a laptop raczej nie jest najwygodniejszy do takiej formy czytania.

Ogólnie jestem przeciwny piractwu w jakiejkolwiek formie. Każdy autor ma prawo do gratyfikacji za trud włożony w powstanie jakiegokolwiek dzieła i to właśnie autor określa zasady i prawa na jakich będzie udostępniał swoje dzieło innym. Jeżeli więc ma ochotę udostępnić dany utwór za darmo to tylko i wyłącznie jego sprawa, jeżeli żądza za to zapłaty - no cóż, to też jego sprawa. Zasadniczo, jeżeli będzie żądał zapłaty zbyt wysokiej to wówczas nie dostanie nic, bo nikt jego dzieła nie kupi.

Drodzy czytelnicy - w tym problemie też działają prawa wolnego rynku. Jeżeli dany utwór/dzieło zostanie udostępnione w rozsądnej kwocie możecie być pewni, że większość osób będzie wolała zapłacić niż narażać się na konsekwencje nielegalnego działania. Kwestia tego, co w tym momencie uznamy za kwotę rozsądną jest oczywiście bardzo osobista i indywidualna ale... hmm... pozwólcie, że wytłumaczę to na przykładzie:

lubię 2, 3 utwory artysty X. Jeżeli pójdę do sklepu kupić płytę otrzymam po za tymi 3 lubianymi utworami krążek CD - który nawiasem mówiąc jest mi średnio potrzebny - oraz około 9 utworów, za którymi nie przepadam ale muszę za nie zapłacić. Cóż, zapewne nie kupię takiej płyty - nie stać mnie na to aby wydawać na rzeczy, których nie lubię/nie są mi potrzebne. I tą lukę do niedawna wypełniało piractwo muzyczne.

Na szczęście dziś w tym przypadku są sklepy muzyczne w Internecie, które za dość rozsądne pieniądze pozwalają zakupić tylko lubiane przeze mnie utwory - tylko powiedzcie mi dlaczego tak późno na polskim rynku się pojawiły? Inną sprawą jest brak reklamy tych sklepów przez artystów (lub ich przedstawicieli na rynku polskim), a pamiętajmy, że wiedza o tym, że dany produkt istnieje jest podstawowym narzędziem walki z piractwem.

Podobne przykłady mogę mnożyć. Ostatnio jeden z nastoletnich młodzieńców w rodzinie zaczął mi zachwalać pewną grę komputerową. Ok. Tytuł znam, coś tam o nim słyszałem. Pracując w sklepie z elektroniką wiem, że jest dostępny w serii Extra Klasyka za całe 19,99 zł.

Po chwili zastanowienia mówię do chłopaka - O.K. Skoro tak zachwalasz to pożycz...

W tym momencie zaczyna się dramat. Chłopiec przynosi mi płytę - oczywiście "pirata".

Patrzę na niego nieco zdziwionym wzrokiem i pytam się - Co TO jest?
- Nooo... płyta z gierką, przecież chciałeś...
- Wiesz A... (tak go w tej chwili nazwijmy), tyle tylko, że to jest "pirat"...
- Noooo iii? - oczy młodzieńca robią się okrągłe niczym spodki.
- Pomijając fakt, że kradniesz, to narażasz się na to, że w twoim systemie zagoszczą nieproszeni goście... (chłopiec używa wingrozy - swoją drogą też "pirackiej" jak się później okazało - z Avastem, do którego osobiście mam średnie zaufanie, choć lepsze to niż kolejny "pirat", np. Norton...). No wiesz, wirusy, trojany i inne przyjemności, bo nie wiesz co hakerzy łamiący zabezpieczenie dołożyli do programu...

W tym momencie odzywa się tatuś chłopca.

- Oj... Przesadzasz z tą kradzieżą. To przecież tak jakby pożyczył od kolegi...

Zacząłem więc tłumaczyć, że gra kosztuje zaledwie 20 zł, a to chyba jest w zasięgu finansowym czternastolatka. W tym momencie tatuś odpowiada:

- Nooo, wiesz jak bym miał kupić 2 komputery, do tego 2 Windowsy, 2 programy antywirusowe... to bym z torbami poszedł.

Z mojej strony oczywista riposta - przecież jest Linux, do netu i robienia prac domowych wystarczy, nooo fakt w najnowsze gierki latorośl nie pogra ale sporo klasyki pod Wine da się uruchomić, jak przejdzie tylko te gierki to już po maturze będzie...

Wierzcie lub nie starałem się być jak najbardziej racjonalny ale mam wrażenie, że o ile do chłopaka dotarło (ostatnio widziałem, że zaczął bywać u mnie w sklepie i stał się fanem Ekstra Klasyki - "Bo wiesz, tam są instrukcje, solucje i poradniki. Nie muszę na Necie szukać." - co więcej z rozmowy z rodzicielką wiem, że zaczął zbierać na Windows 7 i zamierzam mu się na gwiazdkę do skarbonki co nieco dorzucić) o tyle tatuś chyba pozostał przy swoim zdaniu, że on przecież "tylko pożycza", bo go nie stać...

Dlaczego uderzyłem w ten przykład? Wg mnie doskonale pokazuje pewien problem. Problem nie znajomości ryzyka jakie ze sobą niesie nielegalne oprogramowanie, problem niewiedzy rynkowej (znajomość cen, znajomość tego co zyskuję kupując legalną płytę), wreszcie problem faktycznie zbyt wysokiej ceny rozwiązań, co by nie mówić uznanych w polskim życiu gospodarczym za standard (MSWindows, MSOffice, Photoshop, Corel). Oczywiście przede wszystkim oznacza to, że ni mniej ni więcej ale "leży" na całego nasza edukacja społeczna i informatyczna. Większość osób nadal kojarzy Linuxa z konsolą, choć wielu już widziało, że może być w pełni graficzny ale nadal nie wierzy w swoje możliwości poskromienia "bestii". Tu wchodzi właśnie rola edukacji informatycznej w szkołach. Należy pokazać dzieciakom, że na tej bestii da się pracować, odrabiać prace domowe, przeglądać internet, a nawet pograć.

Uważam, że to właśnie dzieciaki należy uczulać na problemy, to właśnie im trzeba pewne rzeczy nazwać po imieniu i pokazać, co mogą zyskać, bo po powyższym przykładzie mam dziwne wrażenie, że pokolenie dzisiejszych 30-40 latków pod pewnymi względami pozostanie jednak niereformowalne.

Wracając jeszcze na chwilę do głównego tematu. Walka z piractwem - tak jak najbardziej jestem za. Sam robię ile mogę aby dołożyć do niej własną malutką cegiełkę. Ale nie prawem tutaj należy walczyć, a ceną i edukacją - to one szybciej niż najsurowsze prawa zmienią nastawienie młodych, bo to oni powinni być adresatami takiej akcji. Dlaczego tak? Zastanówcie się jak scharakteryzować stan posiadania i finanse dzisiejszego przeciętnego nastolatka, a później zastanówcie się jak do niego trafić, jak przekonać go, że lepiej jednak coś kupić. Tylko jaką w tym przypadku musi to mieć cenę...

Na koniec apel do Wszystkich tłumaczących, że ich nie stać na płyty danego artysty, na dany program, lub daną grę... Poszukajcie więc alternatywy. Artystę nagrajcie z radia - tak, tak magnetofony nadal istnieją, a chwila własnej inwencji pozwoli Wam dokonać konwersji utworu na wersję elektroniczną (potrzebny do tego jest kabelek mini jack - mini jack dostępny na Allegro za 10 zł). Nie stać Was na dany program? Poszukajcie jego tańszej alternatywy (wierzcie lub nie ale przy odrobinie dobrych chęci znajdziecie darmową), no fakt, trzeba będzie się pouczyć ale za dany program nie zapłacicie złotówki. W dalszej perspektywie przestańcie reklamować drogi program na forach wypowiedziami w stylu: "A ja mam pirata i się nie wstydzę". Wierzcie lub nie to też jest reklama, wy też stajecie się wtedy użytkownikami programu, na który Was nie stać... Dla producenta będzie to sygnał - "O.K. jesteśmy potrzebni na rynku, należy nie obniżać cen bo jest zapotrzebowanie." Znajdźcie zamiennik i go zareklamujcie: "Nie stać mnie na X, znalazłem w Sieci Y, był darmowy. Też można nim zrobić to i to. Robi się to w ten sposób...".
Wierzcie lub nie ale w dalszej perspektywie taka postawa będzie zdrowsza dla Waszych kieszeni. Dla twórców oprogramowania komercyjnego będzie to sygnał - "Coś jest nie tak, jesteśmy lepsi ale ludzie korzystają z konkurencyjnego rozwiązania." Większość dojdzie do logicznego wniosku - czas obniżyć ceny.
Tak samo będzie z płytami jeżeli przestaniecie je ściągać i udostępniać w Necie artyści szybko zaczną odczuwać spadek popularności, a to bardzo szybko uderzy w ich kieszenie - jeszcze mocniej niż piractwo. W tym momencie również zaczną obniżać ceny. Nie wierzycie, że można? Zobaczcie co osiągnęli kibice i ich protest przeciwko PZPN. Jeżeli nawet najbardziej rozbudowanemu przedsiębiorstwu odciąć źródła finansowania to jego polityka cenowa bardzo szybko ulegnie zmianie... Oczywiście rewolucji w jeden dzień nie zrobicie ale w 10 lat?

Taaak... Wiem znowu mrzonki. Tylko powiedzcie mi, czy nie mam racji??

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz