poniedziałek, 2 listopada 2009

Kryzys rozłożony na raty...

W zeszłym roku pisałem, że jestem za odcięciem firm i korporacji prywatnych od bezpośredniej pomocy państwa (czy to w formie pożyczek, czy w formie zwolnień podatkowych). Dla przeciętnego Kowalskiego pomoc ta oznacza rozłożenie kryzysu na raty... może troszkę mniej bolesne ale zdecydowanie dłużej trwające.

Dlaczego tak uważam?

Dzisiejsze nagłówki gazet ozdobiła informacja o bankructwie CITGroup (amerykański bank inwestycyjny, jeden z głównych pożyczkodawców dla małego i średniego biznesu). Problemy w/w instytucji zaczęły się już w 2007 roku, aby ją ratować Wujek Sam udzielił instytucji pożyczki i gwarancji w programie TARP (amerykański program pomocy bezpośredniej dla sektora bankowego finansowany bezpośrednio z budżetu i emisji obligacji przez rząd amerykański). Jak widać pomoc ta przeciągnęła tylko agonię banku. Co interesujące prezesi i zarząd mówią o restrukturyzacji i próbach naprawy - hmm... to co robili do tej pory?! Dla przeciętnego Amerykanina oznacza to, że część zapłaconych przez niego podatków właśnie poszła w błoto. Dodatkowo utrata wartości przez dolara, która była efektem masowego dodruku pieniędzy i bardzo niskich stóp procentowych, nie pomogła firmom ale zdecydowanie zaszkodziła oszczędnościom zgromadzonym przez tegoż przeciętnego Amerykanina.

Co ma upadek kolejnego amerykańskiego banku do polskiego podwórka?

Ma i to całkiem sporo. Zastanówcie się następnym razem gdy zobaczycie strajkujących górników i lekarzy, zastanówcie się gdy zobaczycie strajkujących kolejarzy czy aby na pewno ich popieracie. Wiem, że za każdym człowiekiem, który idzie w pochodzie strajkujących kryje się jakaś osobista tragedia, że każdy z tych ludzi musi utrzymać rodziny. Tylko, że domaganie się podwyżek płac przy obecnie funkcjonującym systemie ochrony socjalnej jest... hmm... nieetyczne? Może to nie najlepsze słowo ale w sumie opisuje ono dość dobrze sytuację.

Górnik, nauczyciel czy maszynista - zawody uprawnione do wcześniejszego przejścia na emeryturę. W praktyce takie wcześniejsze przejście oznacza, że przez około 20 lat człowiek ten otrzymuje z podatków emeryturę. Nie twierdzę, że praca w tych zawodach jest łatwa, miła i przyjemna. Wiem, że jest wręcz przeciwnie, jednak nie zgadzam się na to aby 45 letni człowiek mógł iść na emeryturę ze względu na zawód, który wykonywał. W tym momencie jeżeli ze względu na wiek i ewentualne schorzenia zawodowe nie może wykonywać swojego zawodu powinien zostać przekwalifikowany i skierowany do innej pracy. Pod żadnym pozorem wykonywanie jakiejkolwiek pracy nie uprawnia do przejścia na wcześniejszą emeryturę, jeżeli ta płacona jest z budżetu państwa. Jeżeli delikwent odłoży sobie w trakcie pracy pieniądze to wara państwu od tego, co z nimi i ze sobą zrobi i kiedy uzna, że nie ma ochoty dalej pracować, bo go na to stać.

Takie dokładanie do wcześniejszych emerytur to właśnie pożyczka, której państwo już nie odzyskuje, a musi czymś ją sfinansować.

Kolejnym przykładem działania identycznego do działania rządu USA jest któraś tam z kolei próba ratowania stoczni, dotowanie z budżetu górnictwa czy mojej "ukochanej" służby zdrowia. Uważam, że KAŻDY podmiot gospodarczy działający na rynku ma radzić sobie sam opierając się na rynkowych realiach.

Jeżeli, więc polskie kopalnie nie są rentowne to niech upadają - padnie ich 2-3 rentowność pozostałych się podniesie ze względu na mniejszą konkurencję (wzrośnie zbyt na ich produkcję).

Polskie szpitale są nierentowne? Niech upadają, wcześniej czy później w ich miejsce powstaną nowe. Co mają zrobić pacjenci, którzy pozostaną bez opieki? Cóż przenieść się do placówek prywatnych i wziąć z nich fakturę, którą wysyłają do NFZ. Tak, tak moi drodzy - w tym systemie nie ma miejsca na sentymenty. Jeżeli NFZ bierze na siebie zobowiązania pokrycia naszego leczenia niech go pokrywa - litości nie ma. Jeżeli jakość usługi medycznej lub obsługi NFZ-u jest niezadowalająca (np. zbyt długi okres oczekiwania) idziemy do sądu i domagamy się odpowiedniego wywiązania się ze zobowiązań.

Stocznie... heh, temat rzeka. Nie potrafię zrozumieć dlaczego państwo polskie upiera się przy utrzymaniu ty\h instytucji przy życiu? Bo 30 tys. ludzi ma pracę? Tiaaa... jasne, a pozostałe 10 mln musi na to łożyć. Kuuurrrczeee!!!! Ja też tak chcę!!! Drodzy rodacy ich jest 30 tys. ja jestem jeden, zrzućcie się po 10 zł miesięcznie przez rok... więcej nie chcę, bo przy odpowiednim obchodzeniu się z tymi pieniędzmi będę ustawiony do końca życia, a w przeciągu 3 lat zacznę zatrudniać 10 ludzi. To mogę Wam obiecać na 100%. Czyż to nie lepsza inwestycja? Bo przy takim założeniu ja będę kosztował Was około 3334 zł miesięcznie, a w przeciągu 3 lat zatrudnię 10 ludzi. Jeżeli byśmy to przełożyli na warunki stoczni to - koszt ten jest 30 000 razy wyższy, a czy aby na pewno daje pracę 300 tysiącom? Obawiam się, że nie.

I w tym przypadku wracamy do nieszczęsnego amerykańskiego banku, bo polskie instytucje go właśnie przypominają - państwo finansuje je od 20 lat... i od 20 lat wisi nad nimi groźba bankructwa. Niech wreszcie zbankrutują, po tym bankructwie przez 5 lat będzie ciężko ale później będzie już lepiej, bo rynek nie znosi próżni. Jeżeli upada jakaś firma, a istnieje zapotrzebowanie na określony produkt, to wcześniej czy później powstanie inna, która go będzie produkować. No cóż, oczywiście jakieś 500 tys. ludzi straci pracę, tyle tylko, że w przeciągu roku od jej utraty znajdą zatrudnienie w firmach, które powstaną po upadku kolosów. W przypadku stoczni będą to małe zakłady naprawcze kutrów i ewentualnie małe stocznie jachtowe. Część założy własną działalność, część przeprowadzi się w inne rejony Polski.
W przypadku gdy bankrutuje szpital - no cóż, jeżeli w danym miejscu jest on faktycznie potrzebny to - na 100% powstanie tam prywatna klinika lub nawet szpital. Fakt będzie drożej ale, będą to ceny urynkowione i co ważne - realne.

Do dziś spotykam ludzi, którzy "wieszają psy" na prof. Balcerowiczu ale to właśnie jego reformy pozwalają dziś Polsce nie podążyć drogą Węgier (gdzie znacznie ostrzej przebiega kryzys). Uważam, że obecny kryzys po przez pomoc rządową przeciągnie się, a po zakończeniu nadal będą istniały zagrożenia, które w normalnie działającej gospodarce rynkowej nie miały by miejsca, bo kryzys podziałał by na rynek oczyszczająco.

Oczywiście osobnym problemem jest zasada równości konkurencji, a więc jak mają zachować się polskie firmy niedotowane wobec swoich zagranicznych konkurentów, którzy otrzymują dotacje. No cóż, tu zaskoczę Wszystkich ale uważam, że powinny dalej spokojnie robić swoje, bo żadna firma, która posiłkuje się dotacjami, a nie jest w stanie przeprowadzić uczciwej restrukturyzacji nie zagrozi prawidłowo działającemu przedsiębiorstwu (nie będzie to zagrożenie długoterminowe).

niedziela, 1 listopada 2009

Oszczędzanie... Czy to ma sens?

Pamiętacie ten wpis?

Pisałem w nim, że staram się dzielić swoje oszczędności na te zgromadzone w gotówce i te zgromadzone na funduszach. Życie jak zwykle zmusiło mnie do modyfikacji moich założeń, po raz kolejny okazało się, że... gotówka to nie najlepszy sposób oszczędzania, bo zawsze znajdzie się jakiś powód do tego aby naruszyć to, co odłożyliśmy. U mnie właśnie tak się stało po wakacjach. Krucho trochę było z kasą i... i to co odłożyłem w gotówce poszło "na życie".

Funduszy oczywiście nie ruszałem, a nawet w między czasie dokupiłem trochę jednostek. Ostatnio zdecydowałem się jednak na wycofanie się z funduszy akcyjnych, zbyt wiele informacji wskazuje na to, że zacznie się korekta ostatnich 8 m-cy wzrostów cen akcji. Oczywiście nie nastąpi to z dnia na dzień ale stwierdziłem, że bezpieczniej będzie przerzucić się do końca roku na fundusze inwestujące w obligacje.

Oczywiście w tym przypadku muszę zwracać uwagę na oprocentowanie NBP, bo jeżeli RPP zdecyduje się na podniesienie stóp procentowych to zmuszony będę do przeniesienia swoich oszczędności do funduszy pieniężnych.

Mam nadzieję, że taka polityka pozwoli mi zachować co najmniej 70% wartości wzrostów, które odnotowały akcje w ostatnich miesiącach.

Czy będę w tym wpisie namawiał do inwestowania w fundusze? TAK!!! Będę!

Po pierwsze:

Nie wierzę w obecnie funkcjonujący w Polsce system emerytalny. Uważam, że w przeciągu następnych kilku lat instytucje państwowe skutecznie będą "okradały" przyszłych emerytów i ich potomków. Zresztą pierwsze kroki już ku temu poczyniono. Poniżej dwa przykłady:

Pieniądze, które odkładamy w OFE przestały być dziedziczne (tak, tak moi drodzy, państwo polskie znacjonalizuje je po Waszej śmierci - nawet jeżeli w funduszu będą pokaźne środki, które co by nie mówić odłożone zostały dzięki Waszej ciężkiej pracy).

Wg najnowszych założeń składka emerytalna, która trafia do OFE zostanie zmniejszona o kolejne 6-8%, bo trzeba zrobić "zrzutę" na ZUS. Tak, tak to ta "biedna" i zadłużona instytucja, którą stać na biurowiec z 150m pokojem prezesa wyposażonym w prywatną łazienkę i ubikację... Wrrr... Znów podnosi mi się ciśnienie. Jestem skłonny oddać swoje 8% bezpośrednio do wybranego szpitala, hospicjum lub instytucji harytatywnej ale ZUS-owi wara od moich pieniędzy, bo tak niewydolnej i drogiej w utrzymaniu instytucji ubezpieczeniowej to drugiej chyba nie znajdziemy na całym Świecie.

Wróćmy w takim układzie do pytania czy warto oszczędzać?

Oczywiście, że tak. Postaram się poniżej przedstawić dlaczego:

W naszym założeniu przyjmiemy, że oszczędzać zaczyna 30 latek, który chce przejść na emeryturę w wieku 55 lat (tak dobrze przeczytaliście - 10 lat przed emeryturą wyznaczoną przez rząd). Rzeczony 30 latek ma przed sobą 25 lat, w przeciągu których będzie odkładał 600 zł rocznie (waloryzując tą kwotę o wartość inflacji rocznej). Nasz 30 latek zaczyna od kwoty 2000 zł.

1 rok: 2000 zł + oprocentowanie 5% = 2100 zł
2 rok: 2100 zł + (600 zł + 3% waloryzacji = 618 zł) + oprocentowanie 5% = 2853,90 zł
3 rok: 2853,90 zł + (618 zł + 3% waloryzacji = 636,54 zł) + oprocentowanie 5% = 3664,96 zł
4 rok: 3664,96 zł + (636,54 zł + 3% waloryzacji = 655,64 zł) + oprocentowanie 5% = 4536,63 zł
5 rok: 4536,63 + (655,64 zł + 3% waloryzacji = 675,31 zł) + oprocentowanie 5% = 5472,53 zł

...

10 rok: 9 938,34 zł + (760,06 zł + 3% waloryzacji = 782,86 zł) + oprocentowanie 5% = 11 257,27 zł

...

15 rok: 17 493 zł + (881,12 zł + 3% waloryzacji = 907,55 zł) + oprocentowanie 5% = 19 320, 76 zł

....

20 rok: 27 901,22 zł + (1021,46 zł + 3% waloryzacji = 1052,10 zł) + oprocentowanie 5% = 30 400,99 zł

...

25 rok: 45 457,07 zł

Kurcze... mało... Biorąc pod uwagę inflację (którą dla naszego przykładu założyłem w wysokości 3% rocznie) odłożyliśmy... równowartość dzisiejszych 23 000 zł. Faktycznie mało. Tylko, że ja założyłem oprocentowanie lokaty, a nie średni zwrot z funduszy, który w ostatnich 15 latach wyniósł ok 15% rocznie (biorąc pod uwagę krach, a trochę ich było...).

Co się stanie jeżeli zaczniemy odkładać w funduszach? Odłożymy 223 000 zł czyli dzisiejsze 100 000 zł (sto tysięcy złotych)... Hmm... zdecydowanie lepiej, prawda? No, a co się stanie jeżeli zaczniemy odkładać po 100 zł miesięcznie? Odłożymy 380 000 zł czyli dzisiejsze 160 000 zł. A teraz zastanówcie się, co byście zrobili mając taką kwotę do dyspozycji? Przypominam, że macie właśnie 55 lat, a więc przed Wami całkiem spore perspektywy.

To teraz jeszcze jedno wyliczenie, a co się stanie jeżeli będę odkładał na funduszach dalej do upragnionej emerytury? Już odpowiadam - odłożysz drogi czytelniku 1 600 tyś zł (milion sześćset tysięcy złotych), których siła nabywcza będzie odpowiadała jakimś 300 000 (trzystu tysiącom złotych). Taaak... nawet jeżeli przez kolejne 20 lat byśmy chcieli żyć z odsetek to jest to możliwe, bo 5% z 300 000 zł równa się 15 000 zł. Hmm... Jeżeli do tego dodamy emeryturę z OFE to życie zaczyna nabierać barw...

Oczywiście przez kolejne lata wartość nabywcza kapitału by się stopniowo zmniejszała ale z drugiej strony... jeżeli się zastanowić to przecież moi potomkowie i tak dostaną w spadku całkiem przyzwoitą sumę i im będzie w ten sposób duuuuuużo łatwiej niż mi.

Zaraz, zaraz... ale ja mam tyle wydatków... No właśnie ja też miałem i gotówka się rozeszła, a fundusze zostały, co więcej nawet nieźle sobie radzą. Dlatego namawiam Was dzisiejsi 30 latkowie - zacznijcie oszczędzać, a przekonacie się, że za 20 lat inaczej zaczniemy patrzeć na życie.

Dla osób, które nie wiedzą jak to zrobić aby miało to sens: otwórzcie konto w mBanku i skorzystajcie z SFI (Supermarketu Funduszy Inwestycyjnych). Jedna sprawa - unikamy jak ognia inwestowania całości posiadanego kapitału w jednym momencie, inwestycję rozbijamy na raty.

W co inwestować?

Zasadniczo fundusze dzielą się na 3 grupy:

- akcyjne
- papierów dłużnych
- pieniężne

Najwięcej dają zarobić fundusze akcji ale są one ryzykowne, o czym przekonaliśmy się w przeciągu ostatnich 3 lat. W fundusze akcyjne inwestujemy w momencie gdy żaden fundusz, do którego mamy dostęp nie osiąga gorszego wyniku niż -5%, a co najmniej 2/3 ma dodatnie stopy zwrotu z ostatnich 3 m-cy.

Fundusze papierów dłużnych - są znacznie mniej dochodowe ale opłaca się przerzucić do nich oszczędności w momencie gdy po dłuższym okresie oszczędzania w FA (funduszach akcyjnych) zaczynamy obserwować, że co raz więcej funduszy ma złe wyniki inwestycyjne. Obowiązkowo przerzucamy oszczędności w przypadku gdy 1/3 FA w ostatnich dwóch miesiącach ma wyniki na czerwono lub gdy [b] co najmniej 10 funduszy osiągnęło wynik -10% zysku w przeciągu ostatniego m-ca [/b]. W funduszach obligacji nie opłaca się oszczędzać w okresie wysokich stóp procentowych lub w okresie gdy stopy te wzrastają w przeciągu kolejnych 3 m-cy.

Fundusze pieniężne - to typowa przechowalnia. Nie wiem co mam zrobić, akcje się wahają w zakresie +5 / -5 procent, stopy procentowe zaczynają wzrastać. W praktyce oznacza to, że akcje w niedługim czasie (do 3 m-cy) powinny pójść w górę (na to wskazują podwyżki stóp procentowych banku centralnego). W tej sytuacji przerzucenie oszczędności do funduszy pieniężnych jest dobrym pomysłem.

Powyższe wskazówki wyglądają na skomplikowane ale jeżeli przeglądacie czasem prasę i zaglądacie na portale finansowe wszystkie powyższe informacje możecie znaleźć bez trudu. Jeżeli inwestujecie po przez mBank to na stronach inwestora (jest taki dział na stronie banku) znajdziecie je również.

Gdzie warto zajrzeć:

www.money.pl
www.bankier.pl
www.mBank.com.pl

czwartek, 22 października 2009

Dlaczego one zawsze chodzą stadami?

No właśnie powiedzcie mi dlaczego złe wiadomości zawsze chodzą stadami?

Dziś właśnie się dowiedziałem, że otrzymałem świetne opinie od kierowników przed rozmową w sprawie przedłużenia umowy o pracę ale ze względu na taką, a nie inną sytuację finansową (niskie obroty, niewyrabiana marża itd.) nie wiadomo czy umowa ze mną zostanie przedłużona... Niby wszystko suuuuper... tylko po przyjściu do domu zacząłem przeglądać oferty pracy i... i nic. Owszem jest tego zatrzęsienie ale w większości przypadków sprzedaż to ofert marketów typu Carrefour, Achuan itp. Obsługa klienta to z kolei znajomość języka angielskiego na dobrym i bardzo dobrym poziomie.

Owszem jest kilka ofert, które aż proszą abym zaaplikował - tyle tylko, że mój niemiecki jest... hmm... powiedzmy, że jeszcze słabszy od mojego angielskiego - w tym jestem w stanie się dogadać ze zrozumieniem no i zrozumiem czego ode mnie oczekuje klient. W przypadku języka zza Odry to raczej mało prawdopodobne...

Złożyłem 2 aplikacje. Zobaczymy, niby oczekiwania dobrze rokują tylko, czy chociaż zostanę zaproszony na rozmowę? Tego to nawet najstarsi górale nie wiedzą.

Oczywiście pozostaje mój projekt - tyle tylko, że wymaga on czasu, którego nie mam - coś do gara trzeba włożyć, opłacić rachunki itd. Heh... po prostu czuje się totalnie sflaczały jak się dzisiaj dowiedziałem o tych "rewelacjach"...

No, cóż to tylko potwierdza - dla firmy najważniejsi są ludzie... w zarządzie. Bo szary sprzedawca ma po prostu wykonać bezmyślnie polecenie, choćby nie wiem jak było absurdalne. Taaa... normalnie super dzień...

Cóż. W najgorszym wypadku pozostanie pośredniak, składanie kolejnych aplikacji nawet do idiotycznych prac no i liczenie na to, że wolny czas pozwoli mi na dopracowanie projektu w sposób, który zacznie przynosić więcej niż symboliczny dochód. Zawsze to jakieś wyjście... tylko dlaczego chce mi się w tej chwili wyć ze złości?

poniedziałek, 19 października 2009

Piractwo w sieci...

Ostatnio w gazecie "Metro" toczy się zażarta dyskusja na w/w temat. Zacząłem się zastanawiać na ile ja byłem i na ile jestem "legalny".

Cóż, bez skazy nie jestem... Czasem zdarzy mi się obecnie ściągnąć jakąś książkę z Internetu. Zdaję sobie sprawę z tego, że też jest to forma kradzieży, choć zdziwiony jestem w jak niewielkim stopniu w Polsce upowszechniła się forma E-booków, a przecież mogło by to zdecydowanie obniżyć koszty wydawania jakichkolwiek utworów literackich. Co więcej chętnie sam bym z tej formy zakupu skorzystał. Dlaczego? Choćby dlatego, że w tej formie do wybranego dzieła mam dostęp natychmiastowy. O formie czytania decyduję wtedy sam - mogę wydrukować lub po prostu przeczytać w formie elektronicznej. Wiem, że wiele osób nie cierpi czytania na ekranie ale ile osób ma zdanie podobne do mojego?
Oczywiście, że mnie to nie usprawiedliwia ale... w pewnym sensie tłumaczy działanie. Na pocieszenie autorów mogę powiedzieć, że 9/10 książek, które przeczytałem w formie e-booków wcześniej czy później ląduje na mojej półce w formie papierowej. Ot, taki już ze mnie typ, że lubię się z książką wyciągnąć na łóżku, a laptop raczej nie jest najwygodniejszy do takiej formy czytania.

Ogólnie jestem przeciwny piractwu w jakiejkolwiek formie. Każdy autor ma prawo do gratyfikacji za trud włożony w powstanie jakiegokolwiek dzieła i to właśnie autor określa zasady i prawa na jakich będzie udostępniał swoje dzieło innym. Jeżeli więc ma ochotę udostępnić dany utwór za darmo to tylko i wyłącznie jego sprawa, jeżeli żądza za to zapłaty - no cóż, to też jego sprawa. Zasadniczo, jeżeli będzie żądał zapłaty zbyt wysokiej to wówczas nie dostanie nic, bo nikt jego dzieła nie kupi.

Drodzy czytelnicy - w tym problemie też działają prawa wolnego rynku. Jeżeli dany utwór/dzieło zostanie udostępnione w rozsądnej kwocie możecie być pewni, że większość osób będzie wolała zapłacić niż narażać się na konsekwencje nielegalnego działania. Kwestia tego, co w tym momencie uznamy za kwotę rozsądną jest oczywiście bardzo osobista i indywidualna ale... hmm... pozwólcie, że wytłumaczę to na przykładzie:

lubię 2, 3 utwory artysty X. Jeżeli pójdę do sklepu kupić płytę otrzymam po za tymi 3 lubianymi utworami krążek CD - który nawiasem mówiąc jest mi średnio potrzebny - oraz około 9 utworów, za którymi nie przepadam ale muszę za nie zapłacić. Cóż, zapewne nie kupię takiej płyty - nie stać mnie na to aby wydawać na rzeczy, których nie lubię/nie są mi potrzebne. I tą lukę do niedawna wypełniało piractwo muzyczne.

Na szczęście dziś w tym przypadku są sklepy muzyczne w Internecie, które za dość rozsądne pieniądze pozwalają zakupić tylko lubiane przeze mnie utwory - tylko powiedzcie mi dlaczego tak późno na polskim rynku się pojawiły? Inną sprawą jest brak reklamy tych sklepów przez artystów (lub ich przedstawicieli na rynku polskim), a pamiętajmy, że wiedza o tym, że dany produkt istnieje jest podstawowym narzędziem walki z piractwem.

Podobne przykłady mogę mnożyć. Ostatnio jeden z nastoletnich młodzieńców w rodzinie zaczął mi zachwalać pewną grę komputerową. Ok. Tytuł znam, coś tam o nim słyszałem. Pracując w sklepie z elektroniką wiem, że jest dostępny w serii Extra Klasyka za całe 19,99 zł.

Po chwili zastanowienia mówię do chłopaka - O.K. Skoro tak zachwalasz to pożycz...

W tym momencie zaczyna się dramat. Chłopiec przynosi mi płytę - oczywiście "pirata".

Patrzę na niego nieco zdziwionym wzrokiem i pytam się - Co TO jest?
- Nooo... płyta z gierką, przecież chciałeś...
- Wiesz A... (tak go w tej chwili nazwijmy), tyle tylko, że to jest "pirat"...
- Noooo iii? - oczy młodzieńca robią się okrągłe niczym spodki.
- Pomijając fakt, że kradniesz, to narażasz się na to, że w twoim systemie zagoszczą nieproszeni goście... (chłopiec używa wingrozy - swoją drogą też "pirackiej" jak się później okazało - z Avastem, do którego osobiście mam średnie zaufanie, choć lepsze to niż kolejny "pirat", np. Norton...). No wiesz, wirusy, trojany i inne przyjemności, bo nie wiesz co hakerzy łamiący zabezpieczenie dołożyli do programu...

W tym momencie odzywa się tatuś chłopca.

- Oj... Przesadzasz z tą kradzieżą. To przecież tak jakby pożyczył od kolegi...

Zacząłem więc tłumaczyć, że gra kosztuje zaledwie 20 zł, a to chyba jest w zasięgu finansowym czternastolatka. W tym momencie tatuś odpowiada:

- Nooo, wiesz jak bym miał kupić 2 komputery, do tego 2 Windowsy, 2 programy antywirusowe... to bym z torbami poszedł.

Z mojej strony oczywista riposta - przecież jest Linux, do netu i robienia prac domowych wystarczy, nooo fakt w najnowsze gierki latorośl nie pogra ale sporo klasyki pod Wine da się uruchomić, jak przejdzie tylko te gierki to już po maturze będzie...

Wierzcie lub nie starałem się być jak najbardziej racjonalny ale mam wrażenie, że o ile do chłopaka dotarło (ostatnio widziałem, że zaczął bywać u mnie w sklepie i stał się fanem Ekstra Klasyki - "Bo wiesz, tam są instrukcje, solucje i poradniki. Nie muszę na Necie szukać." - co więcej z rozmowy z rodzicielką wiem, że zaczął zbierać na Windows 7 i zamierzam mu się na gwiazdkę do skarbonki co nieco dorzucić) o tyle tatuś chyba pozostał przy swoim zdaniu, że on przecież "tylko pożycza", bo go nie stać...

Dlaczego uderzyłem w ten przykład? Wg mnie doskonale pokazuje pewien problem. Problem nie znajomości ryzyka jakie ze sobą niesie nielegalne oprogramowanie, problem niewiedzy rynkowej (znajomość cen, znajomość tego co zyskuję kupując legalną płytę), wreszcie problem faktycznie zbyt wysokiej ceny rozwiązań, co by nie mówić uznanych w polskim życiu gospodarczym za standard (MSWindows, MSOffice, Photoshop, Corel). Oczywiście przede wszystkim oznacza to, że ni mniej ni więcej ale "leży" na całego nasza edukacja społeczna i informatyczna. Większość osób nadal kojarzy Linuxa z konsolą, choć wielu już widziało, że może być w pełni graficzny ale nadal nie wierzy w swoje możliwości poskromienia "bestii". Tu wchodzi właśnie rola edukacji informatycznej w szkołach. Należy pokazać dzieciakom, że na tej bestii da się pracować, odrabiać prace domowe, przeglądać internet, a nawet pograć.

Uważam, że to właśnie dzieciaki należy uczulać na problemy, to właśnie im trzeba pewne rzeczy nazwać po imieniu i pokazać, co mogą zyskać, bo po powyższym przykładzie mam dziwne wrażenie, że pokolenie dzisiejszych 30-40 latków pod pewnymi względami pozostanie jednak niereformowalne.

Wracając jeszcze na chwilę do głównego tematu. Walka z piractwem - tak jak najbardziej jestem za. Sam robię ile mogę aby dołożyć do niej własną malutką cegiełkę. Ale nie prawem tutaj należy walczyć, a ceną i edukacją - to one szybciej niż najsurowsze prawa zmienią nastawienie młodych, bo to oni powinni być adresatami takiej akcji. Dlaczego tak? Zastanówcie się jak scharakteryzować stan posiadania i finanse dzisiejszego przeciętnego nastolatka, a później zastanówcie się jak do niego trafić, jak przekonać go, że lepiej jednak coś kupić. Tylko jaką w tym przypadku musi to mieć cenę...

Na koniec apel do Wszystkich tłumaczących, że ich nie stać na płyty danego artysty, na dany program, lub daną grę... Poszukajcie więc alternatywy. Artystę nagrajcie z radia - tak, tak magnetofony nadal istnieją, a chwila własnej inwencji pozwoli Wam dokonać konwersji utworu na wersję elektroniczną (potrzebny do tego jest kabelek mini jack - mini jack dostępny na Allegro za 10 zł). Nie stać Was na dany program? Poszukajcie jego tańszej alternatywy (wierzcie lub nie ale przy odrobinie dobrych chęci znajdziecie darmową), no fakt, trzeba będzie się pouczyć ale za dany program nie zapłacicie złotówki. W dalszej perspektywie przestańcie reklamować drogi program na forach wypowiedziami w stylu: "A ja mam pirata i się nie wstydzę". Wierzcie lub nie to też jest reklama, wy też stajecie się wtedy użytkownikami programu, na który Was nie stać... Dla producenta będzie to sygnał - "O.K. jesteśmy potrzebni na rynku, należy nie obniżać cen bo jest zapotrzebowanie." Znajdźcie zamiennik i go zareklamujcie: "Nie stać mnie na X, znalazłem w Sieci Y, był darmowy. Też można nim zrobić to i to. Robi się to w ten sposób...".
Wierzcie lub nie ale w dalszej perspektywie taka postawa będzie zdrowsza dla Waszych kieszeni. Dla twórców oprogramowania komercyjnego będzie to sygnał - "Coś jest nie tak, jesteśmy lepsi ale ludzie korzystają z konkurencyjnego rozwiązania." Większość dojdzie do logicznego wniosku - czas obniżyć ceny.
Tak samo będzie z płytami jeżeli przestaniecie je ściągać i udostępniać w Necie artyści szybko zaczną odczuwać spadek popularności, a to bardzo szybko uderzy w ich kieszenie - jeszcze mocniej niż piractwo. W tym momencie również zaczną obniżać ceny. Nie wierzycie, że można? Zobaczcie co osiągnęli kibice i ich protest przeciwko PZPN. Jeżeli nawet najbardziej rozbudowanemu przedsiębiorstwu odciąć źródła finansowania to jego polityka cenowa bardzo szybko ulegnie zmianie... Oczywiście rewolucji w jeden dzień nie zrobicie ale w 10 lat?

Taaak... Wiem znowu mrzonki. Tylko powiedzcie mi, czy nie mam racji??

wtorek, 13 października 2009

Afera hazardowa z służbami w tle...

Czytam, przeglądam i dochodzę do wniosku, że Polacy nie potrafią w skuteczny i jednocześnie demokratyczny sposób zarządzać swoim krajem.

Po pierwsze.

Po aferze Rywina nie zrobiono nic w sprawie zmiany przepisów prawa w sprawie finansowania partii politycznych i lobbingu. W praktyce oznacza to ni mniej ni więcej tylko tyle, że gdy pewnego pięknego dnia przestępcy zorganizowani postanowią sfinansować akcję wyborczą jakiegoś polityka to będą to mogli zrobić, a polityk ten wobec prawa nadal będzie "czysty" jak łza niemowlęcia.
W praktyce należałby jasno określić możliwe źródła finansowania funkcjonowania partii politycznych, a także zasady lobbingu (w tym zasady spotkań i nacisków ze strony zorganizowanych grup interesów). Jak to zrobić? Wystarczy wymagać finansowych zeznań rocznych od poszczególnych partii politycznych i poddawać je niezapowiedzianym kontrolom niezależnej instytucji (NIK?). W przypadku lobbingu wystarczy wymagać aby politycy musieli jasno i wyraźnie wyjaśniać swoje znajomości, a w przypadku zatajenia jakiegoś spotkania z przedstawicielem grupy interesu z automatu tracili immunitet poselski.

Po drugie.

Jako szary podatnik zastanawiam się skąd CBA wzięło środki na było nie było nielegalną operację (podsłuch telefoniczny jest w świetle konstytucji nielegalny i możliwy tylko za wyraźnym przyzwoleniem sądu).

Pytanie nr 2.
Dlaczego po mimo ujawnienia przeprowadzenia nielegalnej operacji, przekroczeniu kompetencji i złamania przynajmniej kilku zasad drogi służbowej szef CBA nadal przez ponad dwa tygodnie piastował nadal swoje stanowisko?

Wiem, że ujawniono możliwość nielegalnych nacisków ale jak wynika ze stenogramów i tak nie odniosły one skutku - ustawa nie przeszłą przez sito legislatury rządowej i została poddana dalszym poprawkom, które wg pierwszych orientacyjnych danych nie usuwały z niej zapisu o podatku.

W świetle tego wszystkiego zadaje pytanie: Co Pan Kamiński robi jeszcze na wolności - bo jako urzędnik państwowy po złamaniu zasad tajemnicy państwowej i praw konstytucyjnych, mając jednocześnie możliwość mataczenia powinien w tej chwili przebywać w areszcie i być oddany do dyspozycji prokuratury...

Po trzecie.
Czytam o możliwości odegrania się rządu na opozycji przy pomocy ABW. Zaraz, momencik... Czy my nadal żyjemy w państwie prawa?!! Czy może jest to Białoruś i rząd i prezydent mogą przy pomocy tajnych służb robić, co im się żywnie podoba? K!#@a mać! Zaczynam stwierdzać, że stanę się zwolennikiem UPR - Ci przynajmniej jasno określają, że podatki mają być niskie i transparentne, a dzięki zmniejszonej ilości ministerstw i stołków do obsadzenia budżet stanie się bardziej transparentny. Oczywiście od pełni szczęścia brakowałoby mi zmniejszenia wielkości parlamentu o 2/3 i likwidacji przynajmniej 1/3 ministerstw - np. takiego tworu jak ministerstwo sportu, ministerstwo ds. europejskich (od czego w takim układzie jest ministerstwo spraw zagranicznych??!!), zainteresowanych zapraszam tutaj. Jak widzicie Polska to bardzo bogaty kraj - stać ją na ponad 700 parlamentarzystów, 16 ministerstw i ministrów, (tych bez teki nie liczę) około 32 wiceministrów, łącznie z wojewodami, marszałkami i resztą tego towarzystwa utrzymujemy obecnie administrację większą niż Niemcy przy jednocześnie mniejszej populacji i zdecydowanie mniejszych dochodach na jednego mieszkańca.

W praktyce poprę tę partię, która:
- zaproponuje realne zmniejszenie (co najmniej o 2/3) w/w towarzystwa wzajemnej adoracji,

- opracuje i naprawdę przeprowadzi realną reformę finansów publicznych (z prywatyzacją ubezpieczenia zdrowotnego, likwidacją ZUS i pełną prywatyzacją szkolnictwa wyższego oraz części szkolnictwa średniego - uważam, że na dzień dzisiejszy naszego kraju nie stać na utrzymywanie tak skonstruowanego systemu szkolnego, bezpłatne powinny pozostać szkoły podstawowe i gimnazja, propagowana powinna być działalność prostypendialna),

- wycofa polską armię z Iraku i Afganistanu, podobnie jak powyżej - nie stać nas na to aby prowadzić te operacje, a w przypadku Iraku nasza obecność wojskowa jest delikatnie mówiąc dwuznaczna moralnie. Dodatkowo rozpocznie jej szeroko zakrojoną modernizację - początki jak na razie - mizerne,

- zaproponuje podatek liniowy 20% bez prawa odliczeń, który stopniowo będzie zmniejszany do czasu aż osiągnie poziom 10%, biedny zapłaci wtedy tyle ile płaci obecnie (bez haraczu dla ZUS, które na dodatek nie potrafi skutecznie zarządzać powierzonymi pieniędzmi przeciętny Kowalski odczuje poprawę stanu swoich finansów),

- znormalizuje płatność abonamentu radiowo-telewizyjnego, po wprowadzeniu naziemnej TV cyfrowej rozpocznie wprowadzanie darmowych dekoderów cyfrowych na kratę, która będzie aktywowana po wpłaceniu abonamentu, w przypadku opłat za TV płatną (TV N, Polsat, Cyfra+, kablówka) opłaty powinny być przerzucone na operatora, który będzie miał prawo wliczyć je we własny abonament.

Po raz kolejny stwierdzam, że partią o najbliższym programie jest UPR - tyle tylko, że nawet ta partia nie jest idealna, a pozostali boją się takich głębokich zmian, bo równało by się to niesławnej reformie ministra L. Balcerowicza - tyle tylko, że właśnie dzięki jego działaniom na początku III RP dziś nie przechodzimy kryzysu tak głębokiego jak Węgry...

Heh... no i znów się rozpisałem... Macie jakieś pomysły, która z polskich partii ma taki program??

Malowanie trawy... czyli Bareja w wykonaniu firmy kapitalistycznej...

Od kilku dni w "mojej" firmie panuje iście peerelowska mania malowania trawy na zielono... Panikę spowodowała "niezapowiedziana" kontrola centrali. Tiaaa wiem, że starszym czytelnikom taki wstęp kojarzy się jednoznacznie z filami Barei i jak najbardziej skojarzenie to jest poprawne.

W oparach absurdu "wierchuszka" zapomniała, że jako sklep "żyjemy" z klienta. W praktyce przez ostatni tydzień praktycznie ciągle sprzątaliśmy, chowaliśmy kabelki i zabezpieczaliśmy gniazda elektryczne, bo przecież "biedny" klient mógłby przez przypadek włożyć palce zamiast wtyczki... O ostrzach w blenderach i poziomowaniu lodówek nawet nie będę wspominał... Uwierzcie, że obsługa klientów w tych dniach była zdecydowanie najmniej istotna. Wszystko dla bezpieczeństwa klienta - w dniu dzisiejszym absurd przeszedł granice - kierownictwo nakazało schowanie na magazyn nożyczek (normalnie leżą w zamkniętych na klucze szufladach pod pulpitami), bo jako ostre narzędzia zagrażają bezpieczeństwu klienta na sklepie...

Drodzy klienci sklepów sieciowych różnych marek - uwierzcie w naszych sklepach może nie jest tanio ale naaaaapewno bezpiecznie. W sumie pozostało jeszcze zdemontować klamki z drzwi i przed wejściem rozdawać pewne fartuchy z trochę dłuższymi rękawami, a klienci poczują się jak obsługa... w oparach absurdu i w domu wariatów.

piątek, 11 września 2009

Projekt i brak czasu...

Projekt, o którym pisałem w poprzednim poście przerósł chyba moje oczekiwania... 420 wejść w 1 miesiąc, jak na stronę startującą od zera z niszowym, jakby nie mówić projektem to chyba niezły wynik... ale jakby doba miała 48h, to bym się może chociaż wysypiał... heh...
Z drugiej strony fajnie jest widzieć jak coś rośnie i ma się wpływ na kształt i rozwój projektu, a większość decyzji należy tylko do mnie :) Ciekawy jestem jak będzie to wyglądało za 2 m-c, a jak za pół roku... perspektywy są niezłe, zobaczymy czy się utrzymają :)

wtorek, 11 sierpnia 2009

L-4 i nowy projekt...

Od tygodnia siedzę w domu :/ Niestety dopadł mnie półpasiec... Heh... znów będzie cienki finansowo miesiąc. Mając czas zacząłem rozwijać swój nowy projekt. Zobaczymy, co z tego wyjdzie i czy starczy mi sił, czasu i samozaparcia... Teraz mam duuużo czasu, a i tak nie nadążam z wprowadzaniem informacji, bo przecież trochę tego jest.

Muszę opracować jakiś sensowny sposób ogarnięcia tego wszystkiego, bo duuuuuuuużo stron do przejrzenia, a jak sypią się nowości to u wszystkich. Ale z drugiej strony wydaje mi się, że w internecie takiego serwisu brakuje. O sprzęcie FOTO/RTV/Car jest od groma i ciut, a o AGD nie ma ich za wiele. Za to sklepów jak nas....ł.

Mam prośbę jeżeli macie ochotę to wejdźcie na stronę serwisu i zostawcie mi na blogu info co byście zmienili czy też co uważacie, że jest w porządku.

czwartek, 6 sierpnia 2009

Ręce opadają...

Po przeczytaniu takiego artykułu ręce człowiekowi opadają. Po raz kolejny dochodzę do wniosku, że może i PO miało podczas kampanii wyborczej poglądy liberalne i jakieś pomysły na uzdrowienie tego państwa. Jednak na chwilę obecną partia bardziej przypomina w działaniach partię socjaldemokratyczną (choć ci których pomoc socjalna miałaby dotyczyć też się z tym nie zgodzą), a pomysły wyborcze są realizowane przez ludzi, którzy chyba nie czytają dokładnie tego, co wychodzi z ich ministerstw...

Efekt końcowy jest taki, że w następnych wyborach nie bardzo mam na kogo głosować. PO ma program, który mi odpowiada ale nie potrafi go zrealizować. W walce o poparcie i poklask mas ugrupowanie to całkowicie rozmyło się w oparach ideologii pseudo socjaldemokratycznej, którą może rozumiał bym u PSL-u ale w tym przypadku jakoś nie bardzo mogę pojąć. I co mam zrobić? Naprawdę głosować na UPR???!!!

Strajk pielęgniarek w radomskim szpitalu to wierzchołek góry lodowej, która dopiero zbliża się do tego rządu, pole manewru rząd ma takie jak "Titanic", a wszyscy wiemy czym się to skończyło. Dalsze utrzymywanie służby zdrowia z państwowego garnuszka zakończy się rozpadem systemu zdrowia lub krachem finansów państwa.
Wiem, że politycy zasypaliby mnie zaraz przykładami kolejnych rządów, które nic nie robiły w sprawie reformy służby zdrowia. Wiem o tym, tyle tylko, że ten rząd też nic nie robi. W pewnym momencie nie będzie już czasu na delikatne zabiegi, pozostanie tylko ostre cięcie na żywym organizmie bez znieczulenia (czyt. urynkowienie cen zabiegów, lekarstw i usług medycznych), co przy obecnym stanie finansów ZUS... hmm... skończy się bankructwem tej instytucji albo masowym wykupowaniem przez Polaków dodatkowych ubezpieczeń zdrowotnych, bo jak raz albo drugi Kowalski usłyszy już w marcu, że nie zostanie przyjęty na tzw. Kasę Chorych to albo pójdzie do Uwagi! TVN albo pójdzie do najbliższego ubezpieczyciela. Nooo, fakt jest jeszcze trzecia opcja - podniesienie podatków i składek zdrowotnych. Niech kowalski płaci od każdego zarobionego 100 zł 60 zł do kasy państwa, a państwo będzie wiedziało jak wydać te pieniążki, ojjjjjjjj, będzie wiedziało... bo przecież Wszyscy potrzebujemy taaaaaaaaaakich raportów (czyt. aktualnych i kompetentnych) na temat Planowania Rodziny. Prawda Pani minister Kopacz?

środa, 5 sierpnia 2009

Ciekawa strona...

Przeglądając źródła odwiedzin mojego bloga natknąłem się na ciekawą stronę.

Stali bywalcy zapewne pamiętają, że jestem zwolennikiem liberalnej gospodarki rynkowej, w której przy niskich obciążeniach podatkowych i parapodatkowych mogę sam decydować kogo i w jaki sposób chcę wesprzeć.

Uważam, że tego typu organizacje i grupy ludzi jak ta, która zebrała się w okół strony www.ludzkie-serca.pl są w stanie zdziałać DUŻO więcej niż wszelkiej maści państwowe kolosy (np. opieka społeczna), przy jednoczesnym zachowaniu niższych kosztów. Stosunek ten jest o tyle ważny, że w przypadku państwowych instytucji koszty administracyjne "pożerają" znaczną część pieniędzy, która normalnie mogłaby zostać przekazana na cele ratowania zdrowia i życia.

Wracając do samej strony. Znajduje się tam artykuł na temat zbierania nakrętek z tworzyw sztucznych, które później po atrakcyjnych cenach są odsprzedawane firmie recyklingowej. Więcej na ten temat tutaj.
Rozumiem, że przekazanie pieniędzy nie kiedy jest po prostu niemożliwe ale przecież w każdym domu walają się plastykowe nakrętki od butelek. Wystarczy po prostu chcieć, bo odkręcenie nakrętki przed wyrzuceniem butelki do kosza to chyba nie taki znów wielki problem?

piątek, 31 lipca 2009

Zmiany, zmiany... i co dalej?

Długa przerwa, w tzw. międzyczasie urlop i zmiany w pracy, czyli życie. Podobno kryzys rozwija się "pełną gębą", więc i mojego miejsca pracy dotkną, choć nie ukrywam, że na własne życzenie. Heh... mogłem się nie "chwalić" na rozmowie rocznej, że umiem sprzedawać AGD, a tak kara... od miesiąca po 5 latach przerwy znowu wróciłem do sprzedaży pralek, zmywarek i lodówek. Niby nic strasznego tyle, że mam dziwne wrażenie cofnięcia w rozwoju (zawodowym).

Czy coś się zmieniło w sprzęcie przez te 5 lat? Niby tak, jest oczywiście bardziej energooszczędny, higieniczny, antyodorowy itd. Tylko, że z założenia różnica w zużyciu energii lodówki pomiędzy klasą A i A+ sięga około 80 kWh w skali rocznej. W cenie różnica sięga 400 zł więc niech mnie ktoś oświeci ile lat musi pracować taka lodówka, żeby zwróciła się różnica w cenie? Swoją drogą nie radzę liczyć na to, że będzie pracowała tak długo. No chyba, że jesteśmy zapalonymi ekologami wówczas różnica 80 kWh może mieć znaczenie...

Wszystkie wydarzenia z ostatnich miesięcy powodują, że zaczynam "dojrzewać" do pewnej decyzji. Zobaczymy co przyniosą 2 kolejne miesiące. Jeżeli nic nowego to czas będzie się zająć pomysłem na poważnie...

Z poletka fotografii. Miałem okazję ostatnio zobaczyć i chwilę pobawić się nowym maleństwem Olympusa - Pen'em. Cóż fajna zabawka ale jak na gadżet to dość kosztowana, a że marka Olympus to nie Apple to raczej nie wróżę sukcesu...

Na sam koniec dla domorosłych managerów i dyrektorów dwie gry on-line: SGE Strateg , Onet Gra Giełdowa .
Pierwsza z gier to symulacja procesu decyzyjnego w przedsiębiorstwie działającym w danym środowisku rynkowym. Druga to symulacja GPW i to bardzo wierna symulacja więc... jeżeli chcielibyście zobaczyć jak to jest zainwestować na giełdzie to zagrajcie.

piątek, 5 czerwca 2009

Bezpieczna przyszłość - jak to zrobić?

W poprzednim wpisie podałem przykłady jak można inwestować tak aby w przeciągu 30 lat umożliwić sobie dostęp do dość znacznych zasobów gotówki. Ponieważ widzę, że mam raczej stałych czytelników to postaram się opisać narzędzia, z których korzystam osobiście.

W internecie możemy znaleźć wiele ofert biur maklerskich lub banków, które oferują nam plany emerytalne, ubezpieczenia z opcją "na dożycie", plany systematycznego oszczędzania itp. Można oczywiście skorzystać z tych opcji. Jednak ja osobiście nie lubię tracić kontaktu z moimi pieniędzmi aż do tego stopnia. Więc jak to robię?

Gdy przeprowadziłem się do Wrocławia, żona namówiła mnie na przeniesienie rachunku do mBanku. Nie ukrywam, że podszedłem do tego baaaaardzo sceptycznie "bo to taki wirtualny bank". Jednak ze względów praktycznych uległem jej namowom. Nie bez znaczenia był tutaj fakt, że konto w mBanku było bezpłatne, więc pomyślałem sobie - w najgorszym wypadku faktycznie wrócę do swojego starego banku, który znałem i nawet sobie ceniłem.

Pierwsze wrażenie.

Hmm... jakoś tu dziwnie... brak opcji lokat jakiś dziwny układ rachunków... - strona ewidentnie mi nie pasowała.
Jednak było kilka elementów, które pozytywnie zaskoczyły.

Możliwość otwarcia konta oszczędnościowego (eMAX, eMAX Plus), w którym oprocentowanie było bardzo zbliżone do oprocentowania lokat, a miało tą przewagę, że odsetki były kapitalizowane w skali miesięcznej i raz w miesiącu mogłem bezpłatnie wypłacić z niego pieniądze.

Dostęp do funduszy inwestycyjnych poprzez Supermarket Funduszy Inwestycyjnych. Niby nic nowego ale... zaraz... tutaj są fundusze w których mogę wpłacać nawet po 20 zł/mc... ooo... to coś nowego, bo w rozwiązaniach konkurencyjnych minimalna składka miesięczna wynosi przynajmniej 50 zł. (zresztą przygoda z SFI właśnie zaczęła się od takiego funduszu, w którym mogłem wpłacać po 20 zł/mc)

Dostęp do ubezpieczeń AC/OC z miesięczną składką ubezpieczeniową - w skali roku wychodzi kilka złotych więcej ale - osoby, które płacą wiedzą, co to za ból gdy raz na kwartał trzeba nagle znaleźć w budżecie te 250 zł. Tu płacimy z żoną po 90 zł na miesiąc, jakoś łatwiej to przychodzi... choć taniej nie jest :/

Dostęp do doładowań GSM. Też nic nowego ale zawsze dodatkowy plus.

Ubezpieczenia na życie (nie korzystam, bo uczestniczę w programie pracowniczym),
Ubezpieczenia mienia (nie korzystam)
Indywidualne konta emerytalne (nie korzystam, bo wolę sam budować własny 3 Filar :))

Dostęp do wniosków kredytowych on-line, kart kredytowych, rachunków kredytowych... to wszystko niby znane z własnych kont... a jednak w tym przypadku możemy stworzyć własne centrum finansowe. I to przede wszystkim mnie zaskoczyło. No i co ważne mając dostęp do Internetu 99% spraw mogę załatwić właśnie przez Internet.

Całkiem niezły dostęp do bankomatów - te z sieci: Euronet, BZWBK, Cash For You, MultiBank są bezpłatne.

Wady.
Jedna. Osoby, które same wpłacają pieniądze w okienku bankowym mogą się czasami wściec. mBank nie przyjmuje wpłat "w okienku". Należy znaleźć tzw wpłatomat mBanku lub Multibanku i dopiero tam możemy wpłacić nasze ciężko zarobione pieniądze, a niestety wpłatomatów jest chyba za mało i dość często "padają"...

Podsumowanie.
Zdecydowanie więcej zalet niż wad, jednak nie polecę mBanku osobom, które dużo gotówki wpłacają w okienku. Natomiast Ci, którzy korzystają z dobrodziejstwa przelewów powinni być zachwyceni.

Wracając do oszczędzania. Początki były śmieszne... ot stwierdziłem, że przez rok będę sobie wpłacał na fundusz inwestycyjny po 20 zł miesięcznie. Kwota na tyle niewielka, że mogłem sobie na to pozwolić nie odczuwając tego zbytnio... Ponieważ trafiłem na końcówkę hossy (2006/2007) więc wynik pod koniec założonego okresu troszkę mnie zaskoczył - 380 zł przy zainwestowanym kapitale 240 zł to chyba nieźle?
W między czasie odkładałem na konto oszczędnościowe po 50 zł/m-c. Tu było słabiej - niecałe 615 zł po roku odkładania... zwrot zdecydowanie niezachwycający jeżeli porównać go z tym z funduszy...

Po rozmowie z żoną i nie ukrywam, że pod działaniem "gorączki świeżo nawróconego" zmieniłem strategię inwestycyjną... Wybrałem fundusz, który moim zdaniem był dość bezpieczny, a jednocześnie przynosił godziwe zwroty roczne (www.bankier.pl - tam można to sobie zobaczyć) i dokonałem konwersji (przelewu) środków już uzbieranych na poprzednim funduszu i zacząłem inwestować w nowy fundusz nie po 20 zł, a po 50 zł... Cóż rok 2007 dobiegał końca, zyski były nawet fajne ale... nadszedł rok 2008 czar prysł... o zwrotach na poziomie 40-60% w skali rocznej można było zapomnieć... Nagle okazało się, że w maju 2008 roku zamiast około 1600 zł w funduszach mam niecałe 800 zł... Mimo wszystko zacisnąłem zęby i co miesiąc wpłacałem. Znajomi pukali się w czoło "Stary co ty robisz!!! Przecież fundusze tylko straty przynoszą!!!"

I w tym momencie należy się kilka słów wyjaśnienia.

Faktycznie zrobiłem błąd, bo wszystko inwestowałem w jeden rodzaj funduszu (akcyjny). Błąd bolesny ale nie tragiczny... akcje w końcu odbiją. I tu z pomocą przyszło jeszcze jedno narzędzie z mBanku - Asystent Inwestycyjny.

Okazało się, że mogę w nim wybrać kilka strategii inwestowania, a AI (fajnie brzmi :)) podpowie mi jak mam rozłożyć posiadane środki finansowe. Są dostępne 4 strategie inwestycyjne i możemy zdefiniować 5 własną. Wchodząc w zakładkę AI możemy szybko ocenić, czy prawidłowo (czyt. zgodnie ze strategią) rozkładają się nasze środki.

Wracając do moich znajomych. Tak macie racje fundusze przynoszą straty ale... tym, którzy w momencie tak dużego spadku sprzedają posiadane jednostki. Ja wpłacając systematycznie po 50 zł na miesiąc tracę znacznie mniej. Dlaczego?

W szczycie kupowałem jednostki funduszu nawet po 240 zł dzisiaj kosztują około 140 zł. Hmm... Straciłem... ponad 100 zł na jednej jednostce... ale zaraz przecież ja ich nie sprzedałem jeszcze, a teraz kupowałem nawet po 97 zł w pewnym momencie. Podsumowując. W tym momencie możemy powiedzieć, że straciłem na jednostkach kupionych w szczycie hossy (po 240 zł) ale już zaczynam zarabiać na jednostkach kupionych w "dołku" bessy (po 97 zł). W efekcie aby zrównoważyć "straty" które ponoszę na jednostkach po 240 zł wystarczy, że cena jednostki dojdzie do około 160 zł, a jak widać nie jestem od tego bardzo odległy :)

W praktyce oznacza to, że nie muszę inwestować dużych kwot, może to być nawet 50 zł miesięcznie, bylebym robił to regularnie. Wiem, że część funduszy podniosła poprzeczkę wpłat minimalnych do 100 zł. Jak sobie z tym poradzić? Wpłacamy co 2 miesiące 100 zł.

50 zł/m-c --> eMax --> 100 zł/2 m-ce --> Fundusz Inwestycyjny.

Warto zastanowić się czy inwestować w jeden typ funduszy czy też w kilka typów - osobiście polecam ten drugi wariant wsparty dodatkowo oszczędzaniem na eMax. Obecnie w moim przypadku wygląda to następująco:

100 zł/2 m-ce --> eMax
100 zł/2 m-ce --> Fundusz Inwestycyjny, przy czym co 3 wpłata trafia na Fundusz Zrównoważony lub Papierów Dłużnych (w zależności jak podpowiada w danym momencie Asystent Inwestycyjny)

Przy takim rozłożeniu mogę powiedzieć, że uśredniając inwestuję 50 zł miesięcznie w Fundusze i 50 zł miesięcznie odkładam na eMaxPlus. Strategia ta opiera się na założeniu, że mam inwestować długoterminowo, a prawdziwe zyski zacznę zauważać po około 10 letnim inwestowaniu przy zachowaniu obecnej strategii.

Trochę to wszystko złożone ale jak macie pytania to piszcie postaram się wyjaśnić. I naprawdę namawiam na mBank, chociaż by dla Supermarketu Funduszy Inwestycyjnych ;)

czwartek, 4 czerwca 2009

Kolejne wybory i...

Przed nami kolejne wybory, za nami kolejna kampania wyborcza i... setki ton śmieci w postaci nie potrzebnych nikomu ulotek i broszur wyborczych. O plakatach i bilbordach już nie wspomnę.
Z tego co pamiętam to po zakończeniu kampanii wyborczej sztaby poszczególnych kandydatów odpowiadają za usunięcie pozostałości po agitacji. Niby wszystko w porządku ale... dlaczego nikt tego nie egzekwuje. Dlaczego po każdych wyborach potykam się na ulicy o stare ulotki? Dlaczego na murach i tablicach ogłoszeniowych straszą nieaktualne i zniszczone plakaty wyborcze? Oczywiście koniec, końców zakłady komunalne robią z tym porządek tylko DLACZEGO za pieniądze z budżetu?
Innym "kwiatkiem" jest fakt finansowania partii z budżetu państwa po przekroczeniu przez nią tzw progu wyborczego. Choć rozumiem przesłanki, którymi kierowali się twórcy prawa o finansowaniu partii politycznych (brak nacisków ze strony ewentualnych darczyńców na działania, które nie byłyby korzystne dla ogółu obywateli i możliwość korupcji polityków) to osobiście tego prawa nie popieram. Jak wykazała praktyka ryzyko korupcji nie spadło, a lobbowanie partii politycznych przez określone grupy interesu będzie istniało zawsze. Tym samym nie widzę podstaw do dalszego finansowania partii z budżetu państwa, który z roku na rok notuje deficyt (czyt. zaciągamy jako państwo kolejne pożyczki).
Rozumiem zasady i cel eurowyborów. Co więcej wiem, że są one rzeczywiście potrzebne, tylko w momencie gdy nasi politycy mają być przedstawicielami aż w 3 organach wybieralnych (sejm, senat, europarlament) może czas zastanowić się nad tym czy na 100% Polsce potrzebny jest senat i czy potrzebujemy aż tak licznego sejmu? Wydaje mi się, że Polski nie stać na utrzymanie: 460 posłów, 100 senatorów i 50 eurodeputowanych.
Ile wydajemy na same uposażenia i diety poselskie?
((9892 zł(w) + 2473 zł(d) + 10150 zł (b)) * 460 * 12) = 22515 zł * 460 * 12 = 270180 zł (jp/r) * 460 = 124 282 800 zł (słownie: sto dwadzieścia cztery miliony dwieście osiemdziesiąt dwa tysiące osiemset złotych)

Legenda:
w - wynagrodzenie podstawowe
d - dieta poselska
b - ryczałt na utrzymanie biura
jp/r - koszt utrzymania jednego posła rocznie

Kwota może przyprawić o mały ból głowy, biorąc pod uwagę, że przeciętny nauczyciel z dziesięcioletnim stażem zarabia około 2500 zł brutto to w zamian za jednego posła można by zatrudnić prawie 10 nauczycieli... lub za roczne wynagrodzenie Pana Posła wyposażyć w całkiem nowy sprzęt pracownie komputerową w dwóch szkołach. Teraz zastanówmy się kto i co w Polsce jest bardziej potrzebne?

Warto też wiedzieć, że wynagrodzenie przedstawione powyżej nie jest całkowite. Panowie posłowie otrzymują jeszcze dodatki za uczestnictwo w komisjach poselskich i przybywanie na posiedzenia Sejmu(!).

Podkreślam - nie twierdzę, że Parlament jest w Polsce zbędny, moim zdaniem jest on za duży. Zmniejszenie liczebności posłów to tylko pierwszy krok. Gdyby zmniejszyć liczebność Sejmu o połowę i zlikwidować Senat budżet nie musiałby wydawać około 70-80 mln zł rocznie... Jeżeli do tego dodamy zmniejszenie administracji rządowej i publicznej (zacznijmy wreszcie wykorzystywać sieć) to sądzę, że oszczędności pozwoliłyby na zmniejszenie deficytu budżetowego o połowę... lub też przesunięcie tych pokaźnych kwot na stronę infrastruktury i edukacji, a to w dalszej perspektywie zaczęłoby przynosić zwiększone wpływy do budżetu.

Wiem, że to co napisałem powyżej jest w obecnych warunkach politycznych mało realne ale nie sądzę abym tylko ja miał takie zdanie. Być może Sieć ułatwi odnajdywanie ludzi o podobnych poglądach i z czasem okaże się, że możliwe będzie wyjście z odpowiednią inicjatywą obywatelską? (marzenia nic nie kosztują ;>)

Na koniec chciałbym podziękować. Tak, podziękować pokoleniu moich rodziców za odwagę i walkę, za wiarę i chęć do zmian. Mam nadzieję, że moje pokolenie nie zaprzepaści szansy, którą dla nas wywalczyliście.

niedziela, 31 maja 2009

Gdy parametry zabijają zdrowy rozsądek...

Po wpisie na temat kart jeden z kolegów dopatrzył się w nim nieścisłości dotyczących pojemności karty dla lustrzanek. "8 GB to lekka przesada..." Zacząłem tłumaczyć, że jeżeli ktoś korzysta z RAW-ów itd. Odpowiedź była dosadna "Rawmasturbtorzy...". Początkowo nie zgadzałem się z tą opinią ale po wejściu na forum Fotopolis.pl i przeczytaniu jednego z wątków nt. Olympusa zmieniłem zdanie. Stwierdzam, że w każdej branży znajdą się ludzie, którym parametry przysłaniają użytkowość, którzy hołubią sprzęt dla niego samego, a każdego kto pozwoli sobie na inne zdanie zmieszają z błotem.

Linux vs. Windows
PC vs. konsola (dawniej Amiga lub Mac choć w tym drugim przypadku animozje trwają chyba do dzisiaj)
MP3 vs. CD/DVD
DVD vs. HDV
Canon vs. Nikon
itp.

To tylko niektóre z potencjalnych pól walki różnej maści "zwolenników". Potrafię zrozumieć merytoryczna dyskusję i wskazywanie na konkretne parametry ale gdy w ogniu wymiany poglądów zaczynamy zapominać powodu dyskusji to chyba czas powiedzieć STOP. Każde urządzenie/program/wstaw co chcesz powstało w celu ułatwienia życia określonej grupie ludzi. Jeżeli ja nie dostrzegam takich ułatwień nie oznacza to, że pomysł jest zły totalnie. On po porostu jest zły dla mnie, co wcale nie oznacza, że jest zły dla użytkownika X. Jak to ma się do naszego życia?
Przestańmy przykładać tak dużą wagę do parametrów. Zacznijmy zadawać sobie pytanie: Czy ten parametr jest dla mnie faktycznie istotny?
Cóż z tego, że aparat będzie posiadał miliony funkcji jeżeli nie skorzystam w pełni nawet z 10%? Cóż z tego, że mój komputer będzie szybszy o 2s przy stracie jeżeli system operacyjny komputera będzie dla mnie dodatkowym obciążeniem?

Oczywiście wszystkiego można się nauczyć - tylko czy aby na pewno mamy czas na naukę WSZYSTKIEGO? Czy mając 2 lewe ręce do prac remontowych nie nauczę się kłaść gładzi? Pewnie bym się nauczył ale czas, który to pochłonie i pieniądze, które przy okazji stracę spowodują, że ta nauka będzie nieopłacalna.

Wracając do RAW-ów. Fajnie, że są. Super, że można z nich skorzystać tyle tylko, że 90% użytkowników tego nie robi. Szkoda im na to czasu i pieniędzy (wydatek chociażby na karty pamięci o wyższej pojemności, że o oprogramowaniu do ich obsługi nie wspomnę). Tak Adalbercie miałeś i masz rację ;) ale z drugiej strony pozostaje te 10%, które chce z RAW-ów skorzystać. Chwała im za to. Tylko niech nie przekonują mnie na siłę, że muszę mieć aparat robiący zdjęcia w RAW bo inaczej nie będę miał dobrych zdjęć. Na moje potrzeby wystarcza mi mój Samsung - choć może czasem mógłby pracować lepiej... ale dla 1 na 100 zdjęć nie wiem czy jestem skłonny wyłożyć 3500 zł :/ Może czas na połażenie wreszcie trochę z Samsungiem po mieście?

sobota, 30 maja 2009

Propaganda hurraoptymistyczna...

Kilka dni temu w serwisie informacyjnym WP pojawił się artykuł nt. Linuksa. Niby nic nowego, co jakiś czas w różnych mediach o Linuksie piszą, mówią i pokazują. Robią to w różny sposób i w różnym kontekście. Cóż takiego jednak było w tym artykule, że postanowiłem się do niego odnieść?

Hurraoptymizm.

Nie lubisz Windowsa, masz go dość, coś Ci przeszkadza? Zainstaluj Linuksa.

Pierwsza sprawa - stabilność.

Na Windowsie (legalne kopie) pracuję od 2002 roku. Wcześniej z tą legalnością nie ukrywam, że różnie bywało. Osobiście bluscreena spowodowanego przez błąd systemu (a nie przez wadliwy podzespół) dawno nie widziałem. Nie oznacza to, że z Windowsa jestem zadowolony ale zarzucanie w tej chwili systemowi MS braku stabilności podważa wiarygodność piszącego.

Druga sprawa - dostępność aplikacji.

Zgodzę się, że wraz z dowolną dystrybucją Linuksa otrzymujemy więcej niż w przypadku Windowsa. Jednak należy zauważyć, że są to w większości przypadków aplikacje biurowe. O CAD/CAM radzę zapomnieć. Photoshop też działa od skoku do skoku. Niestety pod Linuksem nie mamy na chwilę obecną pełnowartościowych zamienników tych programów. (CAD/CAM - jedynie programy do projektowania 2D bez prezentacji w 3D, prezentuje to stan aplikacji pod Windows z 2000 roku. W przypadku Photoshopa - brak pełnego wsparcia dla 32bitowej wersji palety barw i okrojone możliwości pracy na kanałach to tylko niektóre z zarzutów - nie oznacza to, że w użytku domowym lub małego biura system się nie sprawdzi ale warto wiedzieć, że takie braki występują - oszczędzi to nerwów i frustracji) W przypadku rozrywki (czyt. gier) wmawianie, że większość znanych tytułów pracuje przy pomocy Wine i Cedegi jest wprowadzaniem potencjalnego użytkownika w błąd. Owszem część tytułów zainstalujemy, jednak skonfigurowanie w/w aplikacji do poprawnej pracy z którymś z nich jest swoistą sztuką i należy się liczyć z czasem poświęconym na tę czynność. Osoby nerwowe i mało cierpliwe po 20 min zaczną kląć. Bo okaże się, że działa ale jakoś nie tak jak powinno.

Trzecia sprawa - sterowniki.

Taaak... tu już sprawę opisywałem wcześniej. Pisanie, że "większość producentów..." to robienie ludziom wody z mózgu. Tak większość producentów udostępnia sterowniki, jednak udostępnienie, a stworzenie łatwych w instalacji i konfiguracji pakietów to dwie różne sprawy. Jeżeli weźmiemy pod uwagę fakt, że instalacji sterownika do nietypowej kamery internetowej czy też chociażby modemu kablowego na USB ma dokonać osoba nie mająca o systemie "bladego" pojęcia to otrzymamy w wyniku frustrata, który później będzie na Linuksie "psy wieszał" do końca życia.

Czwarta sprawa - sprzęt z 256MB pamięci na pokładzie.

Jasne zainstaluję Linuksa na takiej maszynie, nawet skonfiguruje go do pracy (partycja SWAP ma swój cel w takim wypadku). Tylko, że większość nowych "łatwych" dystrybucji nawet nie odpali na takiej ilości ram instalatora... Więc po jaką cholerę pisać takie rzeczy w artykule skierowanym do teoretycznie nowych użytkowników?

Osobiście nie jestem przeciwny propagowaniu Linuksa wśród użytkowników Windows ale nie w ten sposób. Nawet częściowe pominięcie milczeniem potencjalnych problemów, czy też przeinaczenie faktów spowoduje, że zamiast rzeszy nowych użytkowników otrzymamy kolejną grupę ludzi, którzy wyboru systemu nie dokonali w sposób świadomy, a tym samym zamiast być potencjalnymi użytkownikami staną się zagorzałymi przeciwnikami systemu.

Podsumowując. Propagujmy Linuksa ale róbmy to w sposób uczciwy i z pomysłem. Unikajmy niesprawiedliwej krytyki ale też nie popadajmy w skrajny hurraoptymizm. Nie podkreślajmy darmowości otwartego oprogramowania, bo open source nie oznacza freeware, a zbyt często stawia się tutaj znak równości. Pamiętajmy, że Linuks w swoim założeniu jest alternatywą dla Unixa, a nie dla Windowsa, a to dwa różne systemy i dwie różne polityki zarządzania systemem i użytkownikami.

środa, 27 maja 2009

Bezpieczna przyszłość?

Twórcy reformy emerytalnej z 1999 roku obiecali nam bezpieczną starość, a fundusze emerytalne kusiły spotami reklamowymi jak to nam będzie dobrze po sześćdziesiątce. Dziś po 10 latach co raz częściej słyszymy, że reforma emerytalna to "zgniłe jajo", że realia rozminęły się z założeniami projektantów. Ostatnie wydarzenia na GPW pogłębiły stan histerii w mediach. Czy aby na pewno jest źle i czy będzie gorzej?

Media jako swoistego "straszaka" używają tzw. stopy zestąpienia. W bardzo uproszczonej formie jest to różnica pomiędzy ostatnimi zarobkami, a wysokością emerytury. Rzeczywistość faktycznie trochę zaskoczyła nas wszystkich. Czy jest to powód do tego aby od razu przekreślać reformę? Moim zdaniem nie. Piszący zapomnieli o jednej rzeczy, która była moim zdaniem podstawowym bodźcem do stworzenia nowego systemu emerytalnego. Chodzi o to, że poprzedni system emerytalny opierał się na założeniu, że każde następne pokolenie będzie liczniejsze od poprzedniego i w ten sposób, przy stosunkowo niskich nakładach jednostkowych (obciążeniach podatkowych) uda się utrzymać wysoki próg zestąpienia. Okazuje się, że tendencja dzisiejszego przyrostu naturalnego jest zupełnie odwrotna. Z każdym pokoleniem będzie nas mniej. W związku z tym aby utrzymać próg zestąpienia na odpowiednio wysokim poziomie należałoby podnosić składki emerytalne do zastraszających poziomów, a i tak nie było by gwarancji, że za 30 lat kasa państwowa miała by z czego zapłacić emerytury. Wymyślono więc system, w którym część składki trafia na indywidualne konto emerytalne, a część trafia do ZUS-u w celu pokrycia dzisiejszych zobowiązań państwa. Oznacza to, że dzisiaj tak naprawdę do IKE trafia około 30% rzeczywistej składki emerytalnej, którą płacimy. Twórcy reformy założyli, że po pewnym okresie (około 25 lat od wprowadzenia reformy) rozkład procentowy pomiędzy wpływami do IKE, a wpływami do ZUS zacznie się zmieniać aż osiągnie 100% poziom wpływów do IKE. Moje pokolenie zapewne tego nie doczeka ale moje dziecko prawdopodobnie tak. Brutalnie to ujmując kiedyś dzisiejsi beneficjenci starego systemu emerytalnego umrą i wówczas poziom wypłat z ZUS zacznie się zmniejszać.
Zakładając, że przeciętna długość życia w Polsce wynosi 75 lat dla kobiet i 70 lat dla mężczyzn i może wydłużyć się do około 80 i 85 lat, można powiedzieć, że o tym czy reforma była słuszna będzie można rozmawiać za około 44 lata. Wiem dłuuugo... tylko, że mnie osobiście bardziej interesuje to jak będzie wyglądało życie moich potomków.

Co może zrobić dzisiejszy 30 latek aby wspomóc swoją przyszłą emeryturę? Biorąc pod uwagę fakt, że mamy pracować do 65 roku życia, ma 35 lat na oszczędzanie. Czy musi dużo odkładać? Hmm... nie koniecznie. Zakładając, że co miesiąc przez następne 35 lat zacznie odkładać 100 zł na konto oszczędnościowe, które oprocentowane jest w wysokości 5% w skali roku, to po przejściu na emeryturę będzie dysponował kapitałem około 110 tys zł (odpowiednikiem dzisiejszych około 50 tys. zł po uwzględnieniu inflacji). Zastanówmy się czy to dużo. Niby nie, jednak jeżeli weźmiemy pod uwagę możliwość ewentualnej inwestycji we własny biznes... cóż to chyba nie tak mało. Proponuję wziąć pod uwagę fakt, że ja mówię tylko o niskooprocentowanym koncie oszczędnościowym. Realne możliwości wzrostu wartości kapitału są znacznie większe i sięgają poziomu około 7 do 9% w skali roku (czyli przewyższają średnią inflację). Jeżeli weźmiemy pod uwagę te potencjalne możliwości wzrostu to po 35 latach otrzymujemy kwotę w wysokości ponad 280 tys. czyli ponad dwukrotnie wyższą niż w poprzednim wyliczeniu. Dużo to nie jest ale... nawet gdyby chcieć tą kwotę przeznaczyć na dofinansowanie swojej emerytury uzyskamy wówczas kwotę około 1500 zł miesięcznie przez 15 lat (biorąc pod uwagę inflacje da nam to odpowiednik dzisiejszych 700 zł).

Pokazałem tutaj tylko bardzo przybliżone wyliczenia i stosunkowo umowne, jednak pokazujące możliwości. Jak widać to jak będzie wyglądać nasza starość naprawdę zależy TYLKO od nas samych. Wiem, że 100 to całkiem sporo, jednak czy aby na pewno, aż tak znowu wiele?

Dla osób nie wierzących w to co piszę proponuję wklepanie w Google "notowania OFE" i sprawdzenia stopy zwrotu funduszy w przeciągu ostatnich 10 lat. Jak widać średni 10% zwrot w skali roku jest możliwy...

Pozdrawiam i życzę głębokich przemyśleń...

wtorek, 26 maja 2009

Karta pamięci... czyli mity i fakty.

Wczoraj opublikowałem swój poradnik na temat aparatów dla dzieci. Dziś postaram się wyjaśnić czy aparat to koniec zakupów.
Wybraliśmy aparat, sprzedawca zaproponował nam kartę pamięci i... tu zaczynają się problemy.

Problem prędkości czyli co z tą kartą...

W dobie fotografii analogowej często pytaliśmy się jaki film wybrać do fotografii w określonej sytuacji. Filmy odpowiadały za ziarnistość zdjęć, ich temperaturę barwną, czas naświetlania i balans bieli. Dobór odpowiednich błon był częścią "magii" fotografii. Dziś fotografia cyfrowa w znacznym stopniu uwolniła nas od konieczności zastanawiania się nad zakupem nośnika, bo przecież te parametry, o których przed chwilą pisałem ustawiamy w menu aparatu. Jednak czy aby na pewno nie musimy się zastanawiać jaką kartę kupić?

Karta pamięci do aparatów fotograficznych jest scharakteryzowana przez kilka cech:
- typ,
- prędkość odczytu,
- prędkość zapisu,
- pojemność,

TYP KARTY:

Pierwszy parametr określany jest przez producenta aparatu, który określa z jakich kart korzysta aparat. Wyróżniamy następujące typy kart:
- Compact Flash (Microdrive) skrót CF
- Secure Digital (Multimedia Card) skrót SD
- Secure Digital High Capacity skrót SDHC
- xD Picture Card skrót xD
- Memory Stick Pro Duo skrót MSProDuo
- Memory Stick Pro Duo HG skrót MSProDuo HG

Jak widać powyżej trochę tego jest przy czym nie wymieniłem wszystkich (pominąłem część kart, których obecnie się praktycznie nie stosuje w aparatach cyfrowych).

PRĘDKOŚĆ KARTY:

Prędkość karty charakteryzują dwa parametry:
- prędkość zapisu (write)
- prędkość odczytu (read)

W przypadku aparatów zdecydowanie bardziej interesuje nas prędkość zapisu i niestety to ona również determinuje cenę karty (obecnie najszybsze karty na rynku konsumenckim posiadają prędkość zapisu/odczytu na poziomie 45 MB/s). To właśnie ten parametr determinuje jak długo aparat będzie się "zastanawiał" po wykonaniu zdjęcia. Jeżeli fotografujemy bez użycia lampy błyskowej to właśnie karta pamięci głównie odpowiada za szybkość aparatu.

Jaka prędkość powinna nas zadowolić? Wszystko zależy od rozdzielczości aparatu przez nas posiadanego. Należy przyjąć, że aparat nie powinien zapisywać zdjęcia dłużej niż 1 sekundę. Załóżmy, że posiadamy model kompaktowy o rozdzielczości 10 megapikseli i pracujemy na zdjęciach w formacie JPEG o niskiej kompresji. Przeciętny plik zdjęcia będzie miał wielkość ok. 5-8 MB. Zalecana prędkość to około 10 MB/s. Jeżeli nie jesteście pewni jakiej karty potrzebujecie sprawdźcie ile zajmuje wasze przeciętne zdjęcie i jego pojemność pomnóżcie x1,3 otrzymacie zalecaną prędkość karty.

Producenci wcale nie zamierzają ułatwić nam życia i w różny sposób oznaczają prędkość zapisu i odczytu karty. W najdroższych kartach spotykamy prędkość podaną w MB/s (producenci mogą się pochwalić tym parametrem i to robią), w przypadku tańszych kart prędkość ukryta jest w zapisie 66x, 40x, 80x itd. lub w przypadku kart xD w zapisie M, M+, M++. Od października 2008 roku można w sklepach również spotkać karty SD opisane jako Class 2/4/6.

O co tu chodzi?

Prędkość podana w MB/s jest najbardziej uczciwym sposobem pomiaru i informowania klienta o potencjalnej prędkości karty. Jednak i tutaj należy zwrócić uwagę, że producenci najczęściej podają prędkość maksymalną, którą jest w stanie uzyskać karta. Najczęściej średnia prędkość jest o 1/3 mniejsza, więc radzę brać na to poprawkę.
Prędkość podawana w krotnościach jakiejś umownej liczby (dokładnie jest to krotność 150kB/s) jest przeżytkiem jeszcze z czasów dyskietek komputerowych, które wg szkoleniowca firmy Lexar przesyłały dane do komputera właśnie z prędkością 150 kB/s. Oznaczenia prędkości w ten sposób możemy spotkać w kartach SD/SDHC i CF. Więc jak obliczyć sobie prędkość takiej karty?
Należy przyjąć, że (niniejsze wyliczenie jest bardzo uproszczone i ma charakter orientacyjny, choć pozwala na prawidłowe porównanie prędkości karty):
40x = ok 5 MB/s,
80x = ok 10 MB/s,
133x = ok 20 MB/s,
233x = ok 34 MB/s,

Obowiązujący od końca zeszłego roku standard oznaczenia kart SD wg standardu Class 2/4/6 wskazuje nam minimalną prędkość zapisu w MB/s czyli:
Class 2 to minimum 2 MB/s,
Class 4 to minimum 4/MB/s,
Class 6 to minimum 6 MB/s.

Jak widać standard nie jest zbyt dokładny ale o tyle uczciwy, że podaje minimalną, gwarantowaną prędkość zapisu. Co ciekawe oznacza to, że najszybszymi kartami z gwarantowaną, minimalną prędkością zapisu są... karty MSProDuo.

Karty xD mają prędkość zapisu na następujących poziomach:
M = 2,5 MB/s
M+ = 3,75 MB/s
M++ = ok 5 MB/s

Jak widać karty te są zdecydowanie wolniejsze od kart konkurencji. Przez bardzo krótki czas na rynku były dostępne karty typu H, które dorównywały prędkości kartom konkurencji (ok 9 MB/s) ale ze względu na wysoką cenę, awaryjność i problemy z kompatybilnością z częścią aparatów karty te zostały wycofane z rynku.

Kary MemoryStick Pro Duo charakteryzują się prędkością zapisu na poziomie 15 MB/s i jest to minimalna, gwarantowana prędkość zapisu.

Karty typu CF głównie spotykamy w aparatach lustrzanych i uwaga... w komputerach. Dzięki bardzo dużej stabilności pracy i wysokiej maksymalnej przepustowości danych karty te od lat stosuje się go jako zamienniki HDD w komputerach Amiga. Obecnie stosuje się je również w laptopach, choć nie ukrywam, że jest to na razie bardzo drogie rozwiązanie. Maksymalna przepustowość kart tego typu wynosi 45 MB/s zarówno w przypadku zapisu jak i odczytu. (Podobne prędkości powoli zaczynają osiągać karty SD, choć jak już wiemy, w tym standardzie prędkości gwarantowane są zdecydowanie niższe niż maksymalne). Konkurencyjne formaty na chwilę obecną pozostają zdecydowanie w tyle pod tym względem.

Na sam koniec części o prędkości warto wspomnieć, że przepustowość portu USB 1.1 wnosi: 1,5/MB/s, a portu USB 2.0: do 60 MB/s choć w rzeczywistości ciężko jest utrzymać taką przepustowość przez dłuższy czas. Dlaczego o tym wspominam? Wyżej napisałem, że maksymalna prędkość kart wynosi 45 MB/s i tu jest właśnie pewien problem. Otóż aby w pełni wykorzystać moc tych kart należy wykorzystywać port USB 2.0 (lub rzadko spotykane ale dużo stabilniejsze w maksymalnym przesyle czytniki kart pamięci na port FireWire). Wiem, że port USB 2.0 to niby dzisiaj standard ale wg moich doświadczeń znaczna część płyt głównych nadal ma montowane tylko po 2, 3 porty USB 2.0, a pozostałe to USB 1.1, które do przesyłu zdjęć średnio się nadają. Jak zlokalizować port USB? Pozostaje sprawdzić prędkość przesyłu... Jak? Prosta strona w HTML z odnośnikiem do pliku o pojemności ok. 50 MB umieszczona na karcie i uruchamiamy naszą przeglądarkę WWW. W pasku ściągania powinna pojawić się prędkość ściągania pliku. Poniżej treść pliku HTML. Proponuję zapisać go jako index.html na karcie pamięci. W tym samym katalogu zapisujemy plik archiwum ZIP.


UWAGA !!! przed zapisaniem pliku zmienić wszystkie nawiasy kwadratowe na nawiasy ostre!!!
[html]
[body]
[a href="plik.zip"]Spakowane w zipie archiwum o pojemności przekraczającej 50MB[/a]
[/body]
[/html]


Uruchamiamy przeglądarkę i wybieramy PLIK-->Otwórz. Tam wyszukujemy nasz pliczek index.html i otwieramy go. W przeglądarce powinien pojawić się link, który umożliwi nam ściągnięcie pliku - Firefox i Opera podadzą nam prędkość ściągania. Jeżeli wynosi poniżej 2 MB/s zmieniamy port USB i ponowny test...

POJEMNOŚĆ KARTY:

Karty CF jako najbardziej "profesjonalne" dostępne są też na rynku w największych pojemnościach: do 64GB. Choć należy zauważyć bardzo szybki rozwój standardu SD, który zaczyna przeganiać pod względem pojemności i prędkości karty CF (ale nadal ustępuje im stabilnością i niezawodnością). Standard SD jednak jest kłopotliwy dla posiadaczy starszych urządzeń nie obsługujących kart "wysokiej pojemności" tzw SDHC. Jeżeli w instrukcji aparatu nie ma słowa o wsparciu kart SDHC możemy zapomnieć o pojemności powyżej 4GB, a i ta pojemność jest trudno dostępna dla zwykłych kart SD.

W przypadku kart xD można powiedzieć o powolnej śmierci tego formatu. Fuji utrzymuje dual-sloty w swoich aparatach tylko przez ukłon wobec dotychczasowych użytkowników aparatów tej firmy, którzy korzystali dotychczas z kart xD. Olympus w zeszłym roku zaczął dodawać do sowich aparatów konwertery umożliwiające używanie w aparatach kart microSD do pojemności 4GB. Natywne karty xD dostępne są tylko do pojemności 2GB i są droższe od kart SD (głównego konkurenta) blisko dwukrotnie.

W przypadku standardu firmy Sony maksymalna pojemność to 32GB ale na rynku karta o tej pojemności jest bardzo trudno dostępna. Częściej spotykane są karty 16 i 8 GB jednak ich ceny są dwukrotnie wyższe od kart SD o tej samej pojemności.

Jaką pojemność wybrać?
Podobnie jak z prędkością wszystko zależy od rozdzielczości aparatu i sposobu fotografowania. W przypadku aparatu o matrycy 10 megapikselowej warto zaopatrzyć się w kartę o pojemności 4 GB. Pozwoli ona na zapisanie około 700 zdjęć w najwyższej możliwej jakości lub blisko 45 min filmu w rozdzielczości 640x480. Dla lustrzanek zalecaną pojemnością są karty 8GB o ile mamy zamiar korzystać z plików RAW/NEF/TIFF itp.

Podsumowując, możemy określić, że zalecana do nowych aparatów karta pamięci typu SD/SDHC i CF powinna mieć następujące cechy:

- 2-4 GB pojemności dla kompaktów lub 8 GB dla lustrzanek
- zalecana prędkość zapisu dla kompaktów to min 10 MB/s dla lustrzanek 20 MB/s, choć jeżeli myślimy o zdjęciach seryjnych to nawet 30 MB/s będzie wskazane.
- prędkość odczytu dla potrzeb fotografii amatorskiej jest sprawą drugorzędną

Warto zapamiętać, że standard xD powoli odchodzi w niebyt. Stąd zakupując aparaty marki Olympus upewnijmy się czy model ma na wyposażeniu konwerter microSD.

Najmniej kłopotu mają użytkownicy kompaktów marki Sony. Karty standardu MSProDuo należą do stosunkowo szybkich kart i nie powinny powodować problemów ze spowalnianiem aparatów nawet o bardzo dużych rozdzielczościach. W pewnym sensie pozwala to usprawiedliwić wysoką cenę tych kart.

Biorąc pod uwagę powyższe ustalenia, przy zakupie aparatu warto przygotować się na wydatek dodatkowych 50 - 150 zł dla kompaktu i od 100 - 250 zł dla lustrzanki (w zależności od typu karty i pojemności) na DOBRĄ kartę pamięci.

poniedziałek, 25 maja 2009

Aparat cyfrowy dla dziecka (na komunię i nie tylko).

Okres komunii powoli dobiega końca, a wraz z nim zwiększony ruch zakupowy w branży fotografii. Po prawie miesiącu odpowiadania na zasadniczo te same pytania stwierdziłem, że być może poradnik niniejszy przyda się chociaż części osób. Ponieważ będę używał dziwnych zwrotów proponuję odnaleźć link do słowniczka pojęć z zakresu fotografii, ułatwi to zrozumienie czytanego tekstu.

1) Dla kogo?

Pytanie umieszczone w podtytule ma podstawowe znaczenie. Aby ułatwić zrozumienie pytania poniżej kilka pytań dodatkowych, które rozszerzą naszą wiedzę na temat przyszłego fotografa 

Dla 9-latka czy dla 9-latka i jego rodziny?
Dla chłopca czy dla dziewczynki?
Jak dziecko i jego rodzice radzą sobie z obsługą nowych technologii?
Gdzie dziecko mieszka?

Pytanie nr 1. Prezent dla 9-latka czy dla niego i jego rodziny?

Zasadniczo wydawałoby się, że odpowiedź na to pytanie nie ma większego znaczenia. Przecież, jeżeli kupimy prezent dla małego Jasia to i jego rodzina będzie z niego korzystać. Stop. Błąd w odpowiedzi. Różnice w aparacie rodzinnym, a w aparacie dla dziecka są zasadnicze.

Aparat dla dziecka musi posiadać kilka cech: prostota obsługi, intuicyjność autofocusa, łatwe zamknięcie zasilania, łatwy dostęp do złącz USB, AV i slotu na karty pamięci. Warto przemyśleć zakup aparatu o żywej kolorystyce dopasowanej do gustów dziecka. Gabaryty jak najbardziej kieszonkowe. Aparat ma być mały i poręczny.

Z drugiej strony inwestowanie w taki aparat 1000 zł to trochę przerost formy nad treścią. Modele drogie będą z pewnością intuicyjne ale mnogość funkcji i zaawansowanych możliwości może przyprawić o ból głowy dorosłego, a co dopiero małe dziecko?

Między bajki możemy też włożyć mit o trwałości drogiego sprzętu. Na ile znam dzieci aparat będzie pucowany i hołubiony przez 3 m-ce później… no cóż będzie zdecydowanie gorzej, a żaden aparat nie lubi ekstremalnego traktowania. Należy założyć, że sprzęt ten będzie miał przetrwać około 2-3 lat, jeżeli dziecko złapie „bakcyla” i polubi zabawę w fotografię, po tym okresie nadejdzie pora na przesiadkę na bardziej zaawansowany model.

Jakość zdjęć w aparacie dla dziecka ma znaczenie drugorzędne. W większości przypadków zdjęcia i tak będą oglądane na monitorze i telewizorze, a odbitki jeżeli będą robione ich maksymalna wielkość rzadko przekroczy 10x15cm.

Kupowanie aparatu z myślą o okresie dłuższym niż podany prze ze mnie naprawdę mija się z celem 2-3 lata w tej branży to podobnie jak w komputerach epoka.

Moja sugestia na zakup przeznaczyć do 400 zł.

Aparat rodzinny: aby zrozumieć skąd te podejście wyjaśnijmy jedno w każdej rodzinie znajduje się jej mniej zamożna część, którą podświadomie staramy się wspomagać podczas zakupów prezentów dla dorosłych jak i dzieci. To naprawdę nie grzech i nie spowoduje świętego oburzenia, powiedział bym, że to normalne i warto sobie zadać pytanie, czy kupowany przez nas prezent nie będzie pełnił funkcji rodzinnej?

Różnice pomiędzy aparatem rodzinnym, a aparatem dla dziecka to zakres funkcjonalności. Sprzęt dla rodziny musi być bardziej uniwersalny, udostępniać więcej funkcji i możliwości. Warto przemyśleć zakup aparatu z możliwością włączenia funkcji manualnych.

Dostęp do złącz ma drugorzędne znaczenie – rodzice będą pełnili funkcję operatora po zakończeniu sesji zdjęciowej, a wydaje mi się, że dorosły nie powinien mieć większych problemów z delikatnym otwieraniem slotów czy odchylaniem osłon złącz.

Gabaryt staje się mniej istotny – warto przemyśleć zakup większego modelu z większym zoomem.

Kolorystyka sprzętu rodzinnego powinna być bardziej stonowana. Wyobraźmy sobie pana po trzydziestce paradującego z pięknym różowiutkim aparatem a’la Barbie.

Przeciętny okres użytkowania aparatu rodzinnego wydłuża się, tu okres 4-5 lat będzie standardem, stąd zakup aparatu z jak najdłuższą gwarancją i serwisem door –to –door nie jest złym pomysłem.

Jakość zdjęć rośnie na znaczeniu. Warto pomyśleć o większym zoomie i obiektywie szerokokątnym. Ponieważ częściej będą prawdopodobnie robione odbitki należy przyjąć zasadę, że sprzęt taki powinien mieć jak najmniejszy poziom szumów w całym zakresie czułości.

Moja sugestia na zakup przeznaczyć do 800 zł.*

*niniejszy poradnik omówi jedynie pobieżnie różnice ale nie będzie omawiał sugerowanych modeli. W przypadku chęci zakupu takiego aparatu zapraszam do poradnika aparat rodzinny.

Pytanie nr 1 dało odpowiedź: dla 9-latka?

Zastanówmy się nad kolorystyką – zazwyczaj dziewczynki wolą róże, pomarańcze, fiolety i ogólnie żywe kolory, chłopców przyciągają czarne, srebrne, brązowe i inne bardziej stonowane barwy. Ogólnie sugeruję telefon do rodziców lub samej zainteresowanej osóbki z pytaniem jaki kolor lubi – to jeszcze nie zdradzi co będzie prezentem 

W tym miejscu warto przemyśleć zakup pokrowca dopasowanego wyglądem i kolorystyką do gustów małych panów i małych pań. One też są różne. Ponownie różnice w kolorystyce i kształcie – dziewczynki wolą mniejsze pokrowce, pasek na szyję lub ramię jest niezbędny. Chłopcy wolą coś z dodatkowymi kieszonkami, suwaki są wręcz na topie, jeżeli mały klient lubi zieleń dość często kolorystyka militarna pokrowca jest tym co tygrysy lubią najbardziej – pokrowiec w łaty maskujące sam może być całkiem fajnym prezentem 

Obsługa nowych technologii – jeżeli dziecko ma problem z obsługą komórki jak ognia unikajmy aparatów z funkcjami ukrytymi w menu. W efekcie dziecko długo będzie się uczyło nowego sprzętu, a w ekstremalnych przypadkach prezent będzie wręcz zarastał kurzem. Dobrym pomysłem jest zakup aparatu z pokrętłem do wyboru trybu pracy i jak najmniej złożonym menu. Jeżeli będzie ono logicznie ułożone (czyt. nie będzie sytuacji, że dotarcie do wyboru typu programu wymaga wejścia w menu główne i 4 jego zakładki) nie powinno sprawić problemu.

Gdzie dziecko mieszka, a problem akcesorii.
Jeżeli przyszły fotograf mieszka w dużym mieście ten punkt staje się mniej istotny. W innym przypadku dobrze się zastanówmy nad rodzajem zasilania: baterie LR-06 (popularne „paluszki”) może nie są rekordzistami wydajności ale można je dostać wszędzie. Akumulator dedykowany na pewno dłużej „potrzyma”, zrobimy na nim więcej zdjęć ale gdy odmówi współpracy, zaopatrzenie się w zamiennik będzie niekiedy wymagało od rodziców dziecka dalekiej wyprawy do najbliższego dużego miasta w celu jego zakupu.

Podobnie z kartą pamięci. W przypadku małej miejscowości wybierzmy model z zapisem na kartach SD są one bardziej popularne i łatwiejsze do dostania.

Jeżeli już wybieramy model na baterie LR-06 to koniecznie dokupmy ładowarkę z akumulatorami – tu nie warto oszczędzać, zakup szybkiej ładowarki i akumulatorów znanej marki zwróci się dłuższym okresem eksploatacji i większym komfortem. W dłuższej perspektywie tańszą eksploatacją.

2) Mamy odpowiedzi. Na potrzeby tego poradnika przyjąłem, że szukamy aparatu dla dziecka. Tak jak pisałem, aparat rodzinny wymaga innego podejścia i omówienie zakupu takiego aparatu będzie tematem osobnego poradnika, który postaram się opublikować w najbliższej przyszłości.

Podsumujmy ustalenia:
Aparat dla dziecka powinien być:
- prosty w obsłudze,
- warto przemyśleć zakup wersji aparatu w kolorowej obudowie,
- powinien posiadać łatwy dostęp do złącz i slotów,
- system autofocus-a powinien działać intuicyjnie (bez konieczności przyciskania spustu migawki do połowy),
- cena nie powinna przekraczać około 400 zł.
Poniżej zamieszczam omówienie czterech modeli aparatów popularnych, których dostępność nie powinna być ograniczona, a spełniają większość postawionych wyżej warunków: Kodak EasyShare C1013, Olympus FE-20, Nikon Coolpix L20, Samsung Digimax S1070.



Kodak Easyshare C1013

Kodak front

Specyfikacji technicznej nie zamierzam dublować ze strony producenta, szkoda na to czasu i miejsca. Zainteresowanych zapraszam na stronę producenta:www.kodak.pl

Krótka charakterystyka:
Aparat o rozdzielczości 10 megapikseli, obiektyw z trzykrotnym zoomem optycznym i cyfrową stabilizacją obrazu. Wbudowana lampa błyskowa ma zasięg do 3m, choć w przypadku zastosowania zoomu wartość ta spada do 1,7m. Obudowę wykonano z tworzywa sztucznego, które w kilku miejscach pokryte jest zdobieniami imitującymi elementy chromowane. Zasilanie zapewniają dwie baterie LR-06 (zwykłe „paluszki”). Zapis zdjęć na kartach SD/SDHC do pojemności 8GB. Opisany model dysponuje trzema trybami pracy: automat, programy tematyczne, nagrywanie filmów z dźwiękiem (rozdz. do 640x480).

Moja opinia:
Parametry zdecydowanie nie wyróżniają tego modelu. Powiedziałbym nawet, że wręcz odstraszają od niego klientów. W rzeczywistości możliwości tego aparatu powinny zadowolić najmłodszych i trochę starszych, a mniej wymagających użytkowników. Rozdzielczość pozwoli nam wywołać odbitkę do formatu 30x20cm (tu uwaga na proporcję boków, domyślna najwyższa rozdzielczość ma 4:3, a podany przeze mnie format to 3:2, więc jeżeli będziemy chcieli wywołać taką odbitkę należy zaznaczyć aby fotolab nie „wypełniał” zdjęcia i pozostawił białe paski – można je później obciąć lub poprosić o to fotolaborantów dając im na przysłowiowe piwo ;)). Obiektyw z trzykrotnym powiększeniem w większości przypadków znakomicie sprawdzi się w plenerze. W pomieszczeniach połączenie przez producenta ograniczenia trybu automatycznego do zakresu czułości ISO64-160 spowodowało, że aparat ma tendencję do nadużywania lampy błyskowej. Jeżeli już pracujemy w trybie automatycznym w pomieszczeniach, sugeruję dwa rozwiązania: ręczne podbicie czułości do ISO400 lub pracę bez użycia zoomu. W tym drugim przypadku zazwyczaj uzyskamy lepsze zdjęcia. Dla naszych milusińskich dużym plusem aparatu będzie prosty system sterowania i czytelne menu. Warto też włączyć funkcję rozpoznawania twarzy. Dzięki niej portrety robione przez najmłodszych będą zazwyczaj ostre, choć trzeba przyznać, że wymaga to chwili prób aby zaczęło wychodzić.


Kodak góra


Kodak tył

Przełącznik wyboru trybu pracy został umieszczony przez producenta na górnej części obudowy. Podobnie jak przycisk do wyboru trybu pracy lampy błyskowej (błysk automatyczny, błysk wymuszony, błysk z redukcją efektu czerwonych oczu). Na tylnim panelu znajdziemy (od góry): dźwignię zoomu (przyciski W-T), przycisk do kasowania zdjęć (delete), przycisk do obsługi ilości informacji na wyświetlaczu LCD (i), przycisk uruchomienia menu (menu), przycisk trybu przeglądu wykonanych zdjęć (review). Do poruszania się po funkcjach aparatu służy okrągły pierścień wokół przycisku OK. Przycisk share służy do uruchomienia automatycznego przesyłania zdjęć do komputera (uwaga, aby zadziałał musimy zainstalować na komputerze oprogramowanie dostarczone wraz z aparatem) lub drukarki (drukarka musi obsługiwać protokół PTP).
Dużym plusem aparatu jest łatwy dostęp do złącza USB. Niestety wkładanie karty pamięci wymaga otwarcia pokrywy baterii, co zdecydowanie utrudni dziecku wymianę karty w plenerze (istnieje ryzyko, że wypadną baterie). Pewne wątpliwości wzbudza też we mnie sposób zamykania pokrywy baterii. Dorosłemu nie nastręczy to problemów ale dziewięciolatek może mieć z tym kłopot.


Kodak USB


Kodak komora baterii

Przed zamknięciem zatrzasku pokrywy konieczne jest dociśnięcie baterii pokrywą, a to naprawdę może mniej wprawnym palcom dzieci sprawić nie lada trudność.
Przeciętna ilość zdjęć, które wykonamy na komplecie baterii alkaicznych dobrej marki przeznaczonych do urządzeń cyfrowych to około 150. Warto więc zabrać ze sobą w plener jeszcze jeden komplet. Osobiście zalecam stosowanie akumulatorów niklowo-wodorkowych dobrej marki o pojemności 2100 mAh lub większej. Przeciętnie zrobimy na nich do 200 zdjęć.
Autofocus działa dość poprawnie, choć warto zauważyć, że wymaga przyciśnięcia migawki do połowy w celu wyostrzenia. Jeżeli tego nie zrobimy – zdjęcie zostanie zrobione ale będzie nieostre.

W pudełku znajdziemy:
Aparat, kabel USB, skróconą instrukcję obsługi, pasek na nadgarstek.
Mam pretensje do polskiego dystrybutora o nie dostarczanie z aparatem bardziej rozbudowanej instrukcji. Ta w komplecie jest delikatnie mówiąc lakoniczna. Nauczymy się z niej jak włączyć aparat, skorzystać z zoomu, przejrzeć zdjęcia i podłączyć aparat do komputera. Informacji o bardziej zaawansowanych funkcjach radzę nie szukać, bo ich po prostu nie ma. Szkoda, że producent nie dodaje w komplecie kabla AV. Można go dokupić ale jest to dość kosztowny dodatek (ok. 100-150 zł).

Jakość zdjęć:
W plenerze aparat sprawuje się zaskakująco dobrze. W pomieszczeniach – zdecydowanie gorzej. Nadużywanie lampy błyskowej powoduje częsty efekt „krótkiego cienia” (czarne i mało czytelne tło zdjęcia), podbicie czułości powyżej ISO200 wprowadzi nam na zdjęcia „szumy”, które co prawda nie przeszkadzają za nad to do wartości ISO400 ale powyżej niej mogą popsuć zdjęcie. Choć przełączenie aparatu w tryb fotografii czarno-białej lub sepii i włączenie wysokiej czułości może nadać zdjęciu dość ciekawego wyglądu starej fotografii wykonanej na gruboziarnistej błonie fotograficznej.

Jakość wykonania:
Ze względu na cenę wykonanie nie powinno być odbierane jako złe, choć do doskonałości zdecydowanie mu brakuje. W rękach aparat sprawia wrażenie trochę topornego i mamy wrażenie, że za chwilę zacznie trzeszczeć. Moje wątpliwości wzbudziło wykończenie elementów imitacją chromu, prawdopodobnie po dłuższej eksploatacji farba prawdopodobnie zetrze się pozostawiając białe, brzydko wyglądające miejsca. Zastanawiam się również nad żywotnością przełącznika trybu pracy, choć muszę przyznać, że w sklepie nie mieliśmy reklamacji na ten element.

Podsumowanie:
Plusy:
prostota obsługi,
przejrzyste menu,
w pewnych przypadkach (patrz wyżej) zasilanie bateriami LR-06

Minusy:
kiepska praca w pomieszczeniach,
wzbudzająca wątpliwości jakość wykonania obudowy,
zamknięcie pokrywy baterii,
lakoniczna instrukcja obsługi.
przeciętna praca autofocusa


Olympus FE-20


Olympus front

Podobnie jak wyżej po dokładne parametry techniczne odsyłam na stronę producenta.

Krótka charakterystyka:
Aparat posiada matrycę o rozdzielczości 8 megapikseli, obiektyw z trzykrotnym zoomem optycznym i cyfrową stabilizację obrazu. Zasięg lampy wynosi 4m przy zdjęciach bez zoomu i 2m jeżeli zastosujemy zoom. Obudowa wykonana z mieszanych materiałów (front aluminium, tył tworzywo). Zasilanie popularnym akumulatorem dedykowanym LI-42 (więcej w dalszej części artykułu). Zapis zdjęć na kartach xD lub microSD do pojemności 4GB. Aparat dysponuje pięcioma trybami pracy: automatyczny, automatyczny z możliwością zmiany parametrów, programy tematyczne, nagrywanie filmów z dźwiękiem (rozdz. do 640x480), dyktafon (nagranie do 4s jako notatki dźwiękowej do zdjęcia). Olympus jest jedną z niewielu firm, która udziela na aparaty dwuletniej gwarancji. Wysyłka do serwisu i odbiór odbywa się na zasadzie door-to-door.

Moja opinia:
Aparat wyróżniający się na półce w tym segmencie cenowym smukłą obudową i akumulatorem dedykowanym. Spore możliwości konfiguracyjne, menu oparte na piktogramach i wielofunkcyjne przyciski z tyłu obudowy mogą na początku trochę przytłoczyć użytkownika. W przypadku małego dziecka wręcz spowodować strach.


Olympus menu

W praktyce aparat jest stosunkowo prosty w obsłudze jednak zaznajomienie się ze wszystkimi funkcjami dorosłemu zajmie 2-3 dni, dla dziecka może być to wyzwanie na około tydzień. W przypadku tego aparatu polecam wykorzystywanie na początku programów tematycznych. Zdecydowanie ułatwią one uzyskiwanie ładnych zdjęć. Maksymalna wielkość odbitki to 25x18cm. Podobnie jak w przypadku Kodaka maksymalna rozdzielczość to zdjęcie o stosunku boków 4:3 więc również starajmy się zaznaczać w fotolabie tryb zachowania proporcji boków. Trzykrotny zoom podobnie jak w poprzednim modelu rewelacyjnie sprawdzi się w plenerze, w przypadku zdjęć w pomieszczeniach trzeba będzie trochę pokombinować z ustawieniami (m.in. zmienić tryb pracy lampy na błysk dopełniający) ale da się fotografować. Osobiście radzę w pomieszczeniach nie nadużywać zbliżeń.
Duża liczba programów tematycznych w połączeniu z funkcją przewodnika może zdecydowanie ułatwić robienie zdjęć przez najmłodszych. W trybie portretu aparat domyślnie włącza detekcję twarzy co w większości przypadków ułatwi wykonanie ładnego zdjęcia nawet niedoświadczonym użytkownikom.
Producent zdecydował się na stworzenie bardzo smukłej obudowy z jak najmniejszą liczbą wystających elementów. Jak widać na zdjęciach można powiedzieć, że mu się to udało. Minimalizacja liczby przycisków i „wyrzucenie” znacznej ilości funkcji z menu do przycisków na obudowie musiało zaowocować złożoną obsługą.


Olympus góra


Olympus tył

Czarny prostokąt wokół przycisku OK./Func. jest jednocześnie elementem dostępowym do: korekcji ekspozycji, trybu ostrzenia (makro, super makro, normalny), trybu pracy lampy błyskowej i włączenia zdjęć z opóźnieniem. Pewne zamieszanie może spowodować fakt rozbicia menu na dwie sekcje: funkcyjną i globalną.

Pierwsza odpowiada za parametry zdjęcia i włączamy ją w trybie foto/kamera poprzez przycisk OK./func. Nie tracąc z widoku fotografowanej sceny otrzymujemy wówczas dostęp do ustawień rozdzielczości, kompresji, sposobu pomiaru światła, trybu działania autofocusa (centralny, wielopunktowy). Ilość dostępnych ustawień zależy od wybranego trybu pracy.

Druga sekcja daje nam dostęp do wyboru ustawień globalnych. Języka menu, rozdzielczości i kompresji zdjęć, wyboru trybu pracy (automatyczny, automatyczny z możliwością zmiany ustawień, programy tematyczne), włączenia/wyłączenia dźwięków, włączenia/wyłączenia stabilizacji.

Oswojenie się z tym rozwiązaniem wymaga trochę wprawy i czasu. Jednak po dłuższym użytkowaniu zaczyna być całkiem logiczne. Wydaje mi się jednak, że małym fotografom może nastręczyć całkiem sporo kłopotów.
Podobnie jak w przypadku Kodaka dostęp do portu USB jest bardzo prosty. Zdecydowanie lepiej niż u konkurenta rozwiązano kwestię zamykania akumulatora i dostępu do karty pamięci – otwarcie pokrywy w celu włożenia karty nie powoduje ryzyka tego, że akumulator wypadnie. Odpowiada za to blokada, która przytrzymuje akumulator w gnieździe.


Olympus USB


Olympus komora baterii

Ta sama blokada może być jednak wyzwaniem przy próbie wymiany akumulatora przez dziecko. Obsługa tego rozwiązania wymaga trochę wprawy i powinniśmy przećwiczyć tą czynność z naszym milusińskim, jeżeli mamy zamiar wysłać dziecko z aparatem na kolonie lub zieloną szkołę.
Na w pełni naładowanym akumulatorze wykonamy około 200-250 zdjęć. Żywotność wynosi około 400 cykli ładowań, więc daje nam to ponad 80 000 zdjęć przed koniecznością zakupu następnego. Obecnie dostęp do zamienników tego modelu akumulatora nie stanowi problemu gdyż korzystają z niego cztery firmy: Olympus, Nikon, Pentax i Fuji. Koszt zamiennika to około 40-50 zł i dobrym pomysłem jest zaopatrzenie się w niego w momencie zakupu aparatu – pozwoli to na spokojne fotografowanie nawet podczas bardzo długich wypadów w plener.
Pewną wadą jest to, że aby w pełni wykorzystać możliwości aparatu powinniśmy stosować dość drogie i wolne karty xD marki Olympus. W przypadku zastosowania kart microSD nie uzyskamy dostępu do funkcji tworzenia panoram oraz funkcji dość ciekawych przeróbek zdjęć w programie OlympusMaster (do odblokowania tej funkcjonalności wymagane jest podanie nr ser. karty pamięci który wydrukowany jest na pudełku oryginalnych kart Olympusa). Są to efekty dodatkowe, które nie wpływają znacząco na użyteczność aparatu jednak mogą dać sporo frajdy najmłodszym .
Podobnie jak u konkurenta autofocus działa po przyciśnięciu migawki do połowy. Jeżeli aparat nie „złapie” ostrości, nie robi zdjęć. Może to czasem doprowadzić do frustracji nawet dorosłego.

W pudełku znajdziemy:
Aparat, ładowarkę LI-40C, akumulator LI-42, kabel USB, kabel AV, pasek na nadgarstek, instrukcję obsługi, konwerter microSD-xD (pomarańczowy kawałek tworzywa w torebce wraz z instrukcją – NIE WYRZUCAĆ, bo dość ciężko dostępny).

Jakość zdjęć:
W plenerze aparat pracuje znakomicie, pewne zastrzeżenia może budzić troszkę wolny zapis na kartach pamięci ale naszym początkującym fotografom nie powinno sprawić to większych problemów. W pomieszczeniach warto włączyć program Impreza lub Muzeum, choć w tym drugim przypadku fotografujemy bez lampy błyskowej – raczej nie jest to zalecany tryb dla dziecka, wymaga wprawy. Przy użytkowaniu lampy błyskowej w dużych halach i na koncertach radzę nie używać zoomu. Jeżeli już musimy przybliżyć to – wyłączyć lampę i szukać podpórki dla aparatu.

Jakość wykonania:
W ręce aparat sprawia solidne wrażenie. Dobrej jakości tworzywo i brak elementów wystających daje poczucie trwałości. Podobnie jak w Kodaku mam zastrzeżenia do elementów imitujących chrom – obawiam się, że po dłuższym użytkowaniu po prostu się zetrze farba.

Podsumowanie:

Plusy:
bogactwo funkcji,
dobre wyposażenie,
świetny program OlympusMaster
2 lata gwarancji

Minusy:
złożona obsługa,
skomplikowane menu,
karty pamięci xD jeżeli chcemy skorzystać z wszystkich funkcji aparatu
działanie autofocusa


Nikon Coolpix L20


Nikon front

Specyfikacja techniczna modelu.

Krótka charakterystyka:
Model posiada matrycę o rozdzielczości 10 megapikseli. Obiektyw z 3,6-krotnym zoomem optycznym wspomaganym przez cyfrową stabilizację obrazu. Zasięg lampy wynosi około 3m bez zoomu i około 1,2m z zastosowaniem najdłuższej ogniskowej obiektywu. Obudowa wykonana jest z tworzywa sztucznego. W niektórych miejscach zdobiona wstawkami imitującymi chrom (podobnie jak w poprzednich modelach wzbudza to moje zastrzeżenia). Model dostępny jest w dwóch wersjach kolorystycznych: ciemnoczerwonej i czarnej. Zasilanie aparatu zapewniają 2 baterie LR-06 (producent przewidział możliwość zasilania tego modelu z baterii alkaicznych, litowych oraz z akumulatorów niklowo-wodorkowych – szerzej w dalszej części). Zapis zdjęć i filmów realizowany jest na kartach SD/SDHC do pojemności 16GB. Aparat dysponuje czteroma trybami pracy: łatwa automatyka, programy tematyczne, nagrywanie filmów z dźwiękiem, automatyczny z możliwością zmiany części ustawień.

Moja opinia:
Obsługa aparatu oparta jest na wyborze trybu z menu, poprzez wielokrotne naciśnięcie jednego przycisku lub przez wejście w menu wyboru przyciskiem „mode” (oznaczony opisem: scene, piktogramem kamery i zielonym piktogramem aparatu) i obsługę z poziomu „pada” umieszczonego wokół przycisku OK.


Nikon góra

Producent bardzo starał się ułatwić życie fotografującemu stąd znajdziemy aż 2 sposoby zapobiegania „poruszonym” zdjęciom: cyfrową stabilizację obrazu oraz system BBS, który z kilku zdjęć wybierze to najostrzejsze. Niestety mam dziwne wrażenie, że obydwa systemy dość drastycznie wpływają na wzrost poziomu szumów (w szczególności gdy robimy zdjęcia w pomieszczeniach). Dla naszych małych fotografów nie powinno to być jednak aż tak dużym kłopotem. Z ułatwień mamy również system informujący o poruszonym ujęciu (aparat proponuje najczęściej usunięcie takiego zdjęcia zaraz po jego wykonaniu), system wykrywania i zapobiegania mrugnięciom i wykrywanie twarzy. Trzeba przyznać, że o ile dorosły byłby średnio zadowolony z jakości zdjęć o tyle wszystkie te ułatwienia najmłodszym pomogą wykonać „ostre” fotografie, a portrety będą raczej prawidłowo naświetlone. Do znacznych ułatwień należy również system łatwej automatyki. W tym trybie aparat dobiera nie tylko czułość, czas otwarcia migawki i inne parametry ale również stara się dopasować do sceny najlepiej pasujący z programów tematycznych.


Nikon tył


Nikon menu

Obsługa aparatu może początkowo przytłoczyć mnogością funkcji, które możliwe są do włączenia, wyłączenia i regulacji. Na szczęście menu uruchamiane jest oddzielnym przyciskiem niż tryb wyboru pracy. W efekcie jeżeli już ustawimy aparat i wręczymy go małemu fotografowi raczej nie powinno być problemów z tym, że jakieś funkcje przestawiły się przez przypadek. W szczególności tryb łatwej automatyki zapobiega takim niespodziankom.
W trybie automatycznym aparat umożliwia nam korygowanie czasu naświetlania, trybu pracy lampy błyskowej, trybu ostrzenia (makro, normalny), systemu pomiaru światła i punktu ostrzenia (wielosegmentowy, centralny i detekcja twarzy), czułości ISO (zakres od ISO64-1600). Jak widać trochę tego jest.
Miłym zaskoczeniem był fakt obsługi przez aparat baterii litowych i specjalnego trybu pracy na akumulatorach niklowo-wodorkowych. W pierwszym przypadku oznacza to, że korzystając z drogich baterii litowych (cena około 30zł za 2 szt.) w pełni wykorzystamy ich potencjał (do 600 zdjęć na jednym komplecie i wyższa tolerancja na niskie temperatury). W drugim przypadku oznacza prawidłowe rozpoznawanie stopnia naładowania akumulatorów (różnica napięć pomiędzy baterią a akumulatorem wynosi 0,3 V, powoduje to, że część aparatów sygnalizuje rozładowanie akumulatora gdy w rzeczywistości jest on jeszcze w 1/3 naładowany).
Dostęp do gniazda USB jest osłonięty gumową klapką. Z jednej strony zabezpiecza to gniazdo przed niepożądanymi paprochami i brudami ale z drugiej troszeczkę utrudnia dostęp do niego.


Nikon USB

Podobnie jak w Kodaku zamykanie komory baterii może sprawić najmłodszym kłopoty.


Nikon komora baterii

Ponieważ slot karty pamięci znajduje tuż przy komorze baterii wymiana karty w plenerze również może nastręczyć pewnych problemów.
Do zalet można zaliczyć duży 3’’ wyświetlacz. Szkoda tylko, że producent nie zastosował panelu LCD o wyższej rozdzielczości, 230 tys. punktów na tak dużym panelu to trochę za mało.
Maksymalna rozdzielczość aparatu pozwala na wydruk odbitek 20x30cm z zastrzeżeniem, że podobnie jak u konkurentów stosunek boków matrycy wynosi 4:3, więc przy tak dużych wydrukach lepiej zaznaczyć w labie zachowanie proporcji boków (patrz porada z opisu Kodaka).
Autofocus aparatu rzadko sprawia problemy. W 9/10 przypadków jeżeli naciśniemy spust migawki do końca najpierw złapie ostrość dopiero wykona zdjęcie. Fakt, że zdarzało mu się w ten sposób łapać ostrość niezupełnie tam gdzie powinien ale coś na zdjęciu było ostre .

W pudełku znajdziemy:
Aparat, kabel USB, pasek na nadgarstek, 2 baterie alkaiczne, instrukcję obsługi. W niektórych sklepach można jeszcze zapytać się czy nie dołożą podręcznika Nikona „Kadruj z głową”, który opisuje podstawy fotografii i może być fajnym uzupełnieniem prezentu. Podobnie jak w przypadku Kodaka – szkoda, że producent nie zdecydował się na dołożenie kabla AV. Koszt zakupu to około 100 zł więc 25% wartości aparatu. Wątpię aby wiele osób zdecydowało się na ten krok.

Jakość zdjęć:
W plenerze znakomita, w pomieszczeniach powiedzieć słaba to trochę za mało. Robienie zdjęć bez lampy błyskowej powoduje bardzo silne szumy, a jej użycie powoduje konieczność pracy na szerokim kącie (bez użycia zoomu), jednocześnie wymagając bardzo bliskiego podejścia do obiektu. Można próbować eksperymentować z niskimi czułościami i wyłączeniem lampy błyskowej ale o zdjęciach „z ręki” w takim przypadku raczej możemy zapomnieć.

Jakość wykonania:
Aparat sprawia solidne wrażenie. Widać staranność wykończenia. Miła dla oka obłość obudowy i wysoka ergonomia chwytu są dużymi plusami. Wątpliwości wzbudzają chromowe wykończenia i nadruki opisów na obudowie – zarówno jedne jak i drugie z czasem się zetrą.

Podsumowanie:
Plusy:
bardzo dużo funkcji ułatwiających fotografowanie
duże bogactwo źródeł zasilania,
prostota obsługi w trybie „Łatwa automatyka”
duży wyświetlacz LCD

Minusy:
zła jakość zdjęć w pomieszczeniach,
mało intuicyjne menu
zamknięcie komory baterii

Samsung Digimax 1070


Samsung front

Specyfikacja: www.samsung.pl

Krótka charakterystyka:
Maksymalna rozdzielczość tego modelu to 10 megapikseli. Obiektyw z trzykrotnym zoomem optycznym wspomaganym przez cyfrową stabilizację obrazu. Zasięg lampy wynosi około 2,5m na szerokim kącie i około 1,5m przy zastosowaniu zoomu. Zakres czułości ISO od 80 do 1600 nie powala, choć dla tego segmentu jest standardem. Na uwagę zasługuje dostęp do trybu manualnego (pełen zakres czasów i trzy pozycje przesłony). Obudowa wykonana z plastiku, który na pierwszy rzut oka wygląda trochę tandetnie. Warto zauważyć, że model dostępny jest w trzech kolorach: czarnym, srebrnym i różowym. Aparat posiada 6 trybów pracy: automatyczny, automatyczny z możliwością zmiany parametrów, manualny, programy tematyczne, nagrywanie filmów z dźwiękiem, dyktafon. Funkcja dyktafonu pozwala zapisać do 10 godzin dźwięku (lub do pojemności karty). Aparat pozwala także na dodanie notatki głosowej do zdjęcia.
Zapis zdjęć odbywa się na karcie SD/SDHC. S1070 obsługuje karty do pojemności 8GB. Pozwala to na zapis około 2 tys. zdjęć o najwyższych możliwych parametrach lub blisko 50 min filmu o rozdzielczości 640x480. Zasilanie zapewniają 2 baterie LR-06 z opcją skorzystania z akumulatorów Ni-MH (w menu udostępniona jest funkcja wyboru źródła zasilania).


Moja opinia:
Wybór podstawowego trybu pracy wykonujemy przy pomocy pokrętła umieszczonego na górnej części obudowy. To rozwiązanie pozwala na szybkie sterowanie aparatem bez konieczności wchodzenia do menu. Z drugiej strony dość łatwo zapomnieć o tym, że przestawiliśmy tryb pracy i wówczas efekty zdjęciowe mogą nieco zaskoczyć. Menu niestety do najbardziej przejrzystych nie należy. Nie poprawia tego fakt podzielenia dostępu do menu aż na 3 przyciski: E, Fn, i Menu/OK.


Samsung góra


Samsung tył

Sytuację ratuje wyposażenie aparatu w przewodnik, który pozwoli na stosunkowo łatwe ustawienie aparatu do zastanej sytuacji, która sprawia problemy fotografującemu. Przyciski dostępne z poziomu obudowy (bez koniczności wchodzenia do menu) pozwalają na ustawienie trybu pracy lampy błyskowej, trybu autofocusa (makro, normalny), przycisk opóźnienia wykonania zdjęcia, włączenie/wyłączenie funkcji detekcji twarzy. Dla bardziej doświadczonych fotoamatorów aparat będzie bardzo miłym zaskoczeniem pod względem konfiguracyjnym, jednak u dziecka może to spowodować zagubienie.
Pewne wątpliwości wzbudza nagrywanie filmów . Aparat po około 3 min nagrywania zaczyna „rwać” filmy i w ekstremalnych przypadkach (wolna karta pamięci) może nawet samoczynnie zakończyć nagrywanie, co trochę przeczy zapewnieniom producenta o możliwości nagrywania filmów do pojemności karty. Muszę jednak przyznać, że jakość filmów bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła.
Podobnie jak w Kodaku i Nikonie zamknięcie komory baterii może sprawić kłopoty w mniej wprawnych rękach. Złącze USB i slot kart pamięci osłonięte są przy pomocy plastikowych zatyczek, które przymocowane są do aparatu gumowymi zawiasami, co wzbudza pewne wątpliwości jeżeli chodzi o trwałość. Dziecko może też mieć pewne problemy z dostępem do tych miejsc.


Samsung USB


Samsung slot SD


Samsung komora baterii

Poważne zastrzeżenia wzbudza praca autofocusa w słabym oświetleniu. Bardzo często aparat po prostu nie chciał wykonać zdjęcia informując o „zbyt słabym oświetleniu”. W dobrym oświetleniu praca systemu automatycznego ostrzenia nie wzbudza obiekcji. Aparat wyostrza prawidłowo i szybko, jednak w każdym z przypadków wymaga naciśnięcia spustu migawki do połowy. Podsumowując, aparat wydaje się mieszanką prostoty i złożoności. Z jednej strony mamy do czynienia z prostym sposobem wyboru trybu pracy i przewodnikiem ułatwiającym szybką konfigurację aparatu. Z drugiej nadmiar możliwych ustawień może spowodować zagubienie. Gdzie jest dana funkcja? Co zmieniłem, że aparat nie robi takich zdjęć jak powinien? Doświadczony użytkownik nie będzie miał z tym kłopotu ale dziecko… raczej tak.

W pudełku znajdziemy:
Aparat, kabel USB, pasek na nadgarstek, 2 baterie alkaiczne, płytę z instrukcją obsługi i oprogramowaniem. Brak kabla AV i jakiejkolwiek drukowanej wersji instrukcji.

Jakość zdjęć:
W plenerze więcej niż bardzo dobre, w słabym oświetleniu (pokój z zapaloną lampką nocną, sala restauracji z palącymi się świecami itp.) w sposób normalny praktycznie nie da się robić zdjęć. Ustawienia manualne pozwalają jednak na wykonywanie zdjęć w sytuacjach gdy inne aparaty kompaktowe odmawiają pracy. W moim odczuciu lepiej nie przekraczać czułości ISO 200, a aparat lubi automatycznie podbijać ją do wyższych wartości (ISO400-800), co powoduje gwałtowny wzrost szumów.

Jakość wykonania:
Na pierwszy rzut oka aparat sprawia wrażenie trochę tandetnie wykonanego. Przy bliższym poznaniu wrażenie to zanika. Plastik obudowy jest dobrze wykończony. Części sprawiają wrażenie solidnie osadzonych. Tworzywo jest barwione w głębi więc nie ma ryzyka starcia farby jak w modelach konkurencyjnych. Dużym plusem jest jasny wyświetlacz, który nawet w ostrym świetle dość przyzwoicie spełniał swoje zadanie, choć do ideału duuuużo brakuje.

Podsumowanie:
Plusy:
duże możliwości konfiguracyjne,
możliwość wyboru źródła zasilania,
jasny wyświetlacz,
dobra jakość zdjęć w plenerze,

Wady:
tragiczny system pomiaru ostrości w słabym oświetleniu.
bardzo skomplikowane menu,
zamknięcie komory baterii,

3)Podsumowując można stwierdzić, że żaden z aparatów nie jest doskonały. Bogactwo możliwości najczęściej idzie w parze z dość skomplikowanym układem menu. Te prostsze z kolei mają gorszą jakość zdjęć. Najbliżej do ideału zbliżył się chyba Olympus. Jednak specyficzne rozwiązania menu, akumulator dedykowany i nietypowe karty pamięci powodują, że nie jest to aparat dla każdego. Osobiście sądzę, że najmniej problemów w obsłudze będzie sprawiał Kodak. Fakt - jest w sumie najmniej solidnie wykonany ale zdecydowanie rekompensuje się całkiem przyzwoitą jakością zdjęć w plenerze, niezłym oprogramowaniem do katalogowania i edycji zdjęć. Na drugim miejscu jako aparat dla dziecka umieściłbym Nikona. Aparat robi chyba najsłabsze zdjęcia z całej czwórki jednak prostotą obsługi i bardzo dużą niezawodnością działania autofocusa zdecydowanie się rekompensuje.

Olympus i Samsung są raczej aparatami przeznaczonymi dla bardziej doświadczonych użytkowników lub mogą być doskonałym prezentem dla 12-14 latka, bo gdy damy je dziewięciolatkowi prawdopodobnie skończy się to przerażeniem i zniechęceniem do fotografii. Każdy z w/w wymienionych aparatów jest dostępny w większych sieciach sprzedaży. ceny w Internecie wahają się od 300 do 400 zł w zależności od sklepu i modelu. Który kupić? Tu niestety musicie odpowiedzieć sobie sami. Weźcie pod uwagę pytania, które podałem na początku. Zastanówcie się spokojnie i podejmijcie decyzję. Pamiętajcie, że nie kupujecie aparatu dla siebie tylko dla dziecka, a ono na pewne rzeczy patrzy inaczej i inaczej je obsługuje.


Na koniec parę słów o samym porównaniu. Na pewno nie ma tutaj wszystkich modeli, które dostępne są na polskim rynku w tym segmencie cenowym. Na pewno część z Was stwierdzi, że ten opis jest niedostateczny, a może nawet potraktuje go jako wyssany z palca. Pamiętajcie jednak, że celem miało być przybliżenie tematu jak wybrać aparat dla dziecka, jakie cechy trzeba brać pod uwagę i jaki je oceniać. Mam nadzieję, że ten cel został zrealizowany. Oczywiście zapraszam do komentowania.