środa, 12 września 2018

Taka sytuacja...

Prawo w Polsce zabrania zatrudniania małoletnich (poniżej 16 r. ż.). Oczywiście, rozumiem, że chodzi tu o zabezpieczenie interesów dzieci, które mogłyby być wykorzystywane jako tania siła robocza. Jednak w praktyce, doszło do sytuacji, w której jak to zwykle bywa, ustawodawca "wylał dziecko z kąpielą". Zamiast określić obowiązki pracodawcy zatrudniającego małoletniego, zabronił dzieciom objętym obowiązkiem szkolnym pracy w ogóle. W praktyce jest to działanie demoralizujące. 

W mojej ocenie każde dziecko chce pomagać dorosłym, ucząc się przy okazji od nich życia i wpajając sobie zasadę, że praca popłaca, że warto pracować, bo w zamian za to można realizować marzenia i pasje. Jeżeli więc praca dziecka wynikała by z chęci, a nie z przymusu należy na nią pozwolić, biorąc przykład z krajów anglosaskich gdzie odpłatna praca dzieci na rzecz otaczającej je społeczności (sąsiadów) jest czymś normalnym i jest także ważnym elementem edukacji. W Polsce, żaden normalny człowiek, prowadzący działalność gospodarczą, na to się nie zdecyduje, mając świadomość, że w przypadku udowodnienia mu faktu zatrudnienia małoletniego poniżej 16 r. ż. grozi mu odpowiedzialność karna.

Żeby nie być gołosłownym sytuacja z życia wzięta: 

Wyrywam chwasty wokół budynku wspólnoty, praca monotonna ale w sumie lekka fizycznie. Podchodzą znajome dziewczynki (11 - 12 lat) pytają czy mogą pomóc. Cóż w normalnym kraju zadzwoniłbym do rodziców (znam ich), wyjaśnił sprawę i dziewczynki za samą chęć pracy zarobiły by parę złotych. W naszym kraju musiałem im odmówić (jeden z mieszkańców z dziką radością gra rolę "osiedlowego szeryfa", w efekcie praca dziewczynek mogła by się zakończyć dla mnie poważnymi konsekwencjami). 

W praktyce czego mogły się nauczyć dziewczynki? 

Tego, że opłaca się pracować, a za pracę dostaje się pieniądze, które można wydać na własne potrzeby. 

Czego się nauczyły? 

Że nie warto nawet pytać o pracę, bo i tak im powiedzą, że są za młode, że mają się jeszcze uczyć, że mają jeszcze czas...

Problem w tym, że u części młodzieży taka postawa się później utrwala i pojawia się problem z wejściem na rynek pracy...

czwartek, 23 sierpnia 2018

Przemyślenia...

Zakończenie produkcji programu telewizyjnego "Jaka to melodia?" skłoniło mnie do niniejszego wpisu.

W naszym kraju właśnie buduje się ustrój narodowo-socjalistyczny. Używam tego określenia z pełną świadomością. 

Patrząc na działalność PiS, ta partia nie jest prawicowa, ona jest lewicowa i takie też w życie wciela pomysły, jednak w przeciwieństwie do komunistów, nie odwołuje się do wartości internacjonalistycznych, a do patriotyzmu i pojęcia narodu. Niestety, swoimi działaniami ociera się wręcz o to co robili włoscy faszyści i naziści z systemami swoich krajów. Demontując system sądowniczy oraz organa demokratyczne, jednocześnie podporządkowywali sobie media oraz szkolnictwo, tworząc z pierwszych "tubę propagandową", a z drugiego kuźnię kadr na potrzeby systemu...

To co obecnie robi p. Kurski to po prostu przemiana telewizji publicznej w typową tubę propagandową, która całymi garściami czerpie z doświadczeń komunistycznej Kroniki Filmowej. Swoją drogą Wiadomości TVP pod względem miernoty przebiły już nawet niesławny Dziennik Telewizyjny. 

Najgorsze jest to, że niektórzy chcą Kaczyńskiego (jednego lub drugiego) porównywać z Piłsudskim. Marszałek, mimo wielu swoich wad, cieszył się jednak sporym autorytetem, tak na w kraju jak i na arenie międzynarodowej. Później tego autorytetu i zmysłu politycznego zabrakło... 
Obecna ekipa swoimi działaniami przypomina bardziej awanturnictwo i pieniactwo min. Becka i spółki.


Warto również zauważyć, że różnica między obydwoma systemami (komunizmem i narodowym socjalizmem) dla przeciętnego człowieka była żadna. W praktyce bieda ZSRR wynikała z niewyobrażalnie rozbudowanego programu zbrojeń, za który odpowiedzialny był Stalin. Zarówno komunizm jak i jego nacjonalistyczna odmiana niszczą gospodarkę. W dłuższej perspektywie albo muszą doprowadzić do konfliktu zbrojnego albo zapadają pod własnym ciężarem. W praktyce nie obawiam się konfrontacji z Zachodem ale ciągłe "machanie szabelką przed nosem" Rosjan może skończyć się zdecydowanie gorzej... Pytanie czy wówczas Panowie z PiS nie powtórzą za min. Beckiem: "Myśleliśmy, że mamy sto dywizji, a mieliśmy gówno..."1
 
1. zdanie to podobno "rzucił" rozgoryczony Józef Beck 17 września, w momencie przekraczania granicy rumuńskiej