czwartek, 22 października 2009

Dlaczego one zawsze chodzą stadami?

No właśnie powiedzcie mi dlaczego złe wiadomości zawsze chodzą stadami?

Dziś właśnie się dowiedziałem, że otrzymałem świetne opinie od kierowników przed rozmową w sprawie przedłużenia umowy o pracę ale ze względu na taką, a nie inną sytuację finansową (niskie obroty, niewyrabiana marża itd.) nie wiadomo czy umowa ze mną zostanie przedłużona... Niby wszystko suuuuper... tylko po przyjściu do domu zacząłem przeglądać oferty pracy i... i nic. Owszem jest tego zatrzęsienie ale w większości przypadków sprzedaż to ofert marketów typu Carrefour, Achuan itp. Obsługa klienta to z kolei znajomość języka angielskiego na dobrym i bardzo dobrym poziomie.

Owszem jest kilka ofert, które aż proszą abym zaaplikował - tyle tylko, że mój niemiecki jest... hmm... powiedzmy, że jeszcze słabszy od mojego angielskiego - w tym jestem w stanie się dogadać ze zrozumieniem no i zrozumiem czego ode mnie oczekuje klient. W przypadku języka zza Odry to raczej mało prawdopodobne...

Złożyłem 2 aplikacje. Zobaczymy, niby oczekiwania dobrze rokują tylko, czy chociaż zostanę zaproszony na rozmowę? Tego to nawet najstarsi górale nie wiedzą.

Oczywiście pozostaje mój projekt - tyle tylko, że wymaga on czasu, którego nie mam - coś do gara trzeba włożyć, opłacić rachunki itd. Heh... po prostu czuje się totalnie sflaczały jak się dzisiaj dowiedziałem o tych "rewelacjach"...

No, cóż to tylko potwierdza - dla firmy najważniejsi są ludzie... w zarządzie. Bo szary sprzedawca ma po prostu wykonać bezmyślnie polecenie, choćby nie wiem jak było absurdalne. Taaa... normalnie super dzień...

Cóż. W najgorszym wypadku pozostanie pośredniak, składanie kolejnych aplikacji nawet do idiotycznych prac no i liczenie na to, że wolny czas pozwoli mi na dopracowanie projektu w sposób, który zacznie przynosić więcej niż symboliczny dochód. Zawsze to jakieś wyjście... tylko dlaczego chce mi się w tej chwili wyć ze złości?

poniedziałek, 19 października 2009

Piractwo w sieci...

Ostatnio w gazecie "Metro" toczy się zażarta dyskusja na w/w temat. Zacząłem się zastanawiać na ile ja byłem i na ile jestem "legalny".

Cóż, bez skazy nie jestem... Czasem zdarzy mi się obecnie ściągnąć jakąś książkę z Internetu. Zdaję sobie sprawę z tego, że też jest to forma kradzieży, choć zdziwiony jestem w jak niewielkim stopniu w Polsce upowszechniła się forma E-booków, a przecież mogło by to zdecydowanie obniżyć koszty wydawania jakichkolwiek utworów literackich. Co więcej chętnie sam bym z tej formy zakupu skorzystał. Dlaczego? Choćby dlatego, że w tej formie do wybranego dzieła mam dostęp natychmiastowy. O formie czytania decyduję wtedy sam - mogę wydrukować lub po prostu przeczytać w formie elektronicznej. Wiem, że wiele osób nie cierpi czytania na ekranie ale ile osób ma zdanie podobne do mojego?
Oczywiście, że mnie to nie usprawiedliwia ale... w pewnym sensie tłumaczy działanie. Na pocieszenie autorów mogę powiedzieć, że 9/10 książek, które przeczytałem w formie e-booków wcześniej czy później ląduje na mojej półce w formie papierowej. Ot, taki już ze mnie typ, że lubię się z książką wyciągnąć na łóżku, a laptop raczej nie jest najwygodniejszy do takiej formy czytania.

Ogólnie jestem przeciwny piractwu w jakiejkolwiek formie. Każdy autor ma prawo do gratyfikacji za trud włożony w powstanie jakiegokolwiek dzieła i to właśnie autor określa zasady i prawa na jakich będzie udostępniał swoje dzieło innym. Jeżeli więc ma ochotę udostępnić dany utwór za darmo to tylko i wyłącznie jego sprawa, jeżeli żądza za to zapłaty - no cóż, to też jego sprawa. Zasadniczo, jeżeli będzie żądał zapłaty zbyt wysokiej to wówczas nie dostanie nic, bo nikt jego dzieła nie kupi.

Drodzy czytelnicy - w tym problemie też działają prawa wolnego rynku. Jeżeli dany utwór/dzieło zostanie udostępnione w rozsądnej kwocie możecie być pewni, że większość osób będzie wolała zapłacić niż narażać się na konsekwencje nielegalnego działania. Kwestia tego, co w tym momencie uznamy za kwotę rozsądną jest oczywiście bardzo osobista i indywidualna ale... hmm... pozwólcie, że wytłumaczę to na przykładzie:

lubię 2, 3 utwory artysty X. Jeżeli pójdę do sklepu kupić płytę otrzymam po za tymi 3 lubianymi utworami krążek CD - który nawiasem mówiąc jest mi średnio potrzebny - oraz około 9 utworów, za którymi nie przepadam ale muszę za nie zapłacić. Cóż, zapewne nie kupię takiej płyty - nie stać mnie na to aby wydawać na rzeczy, których nie lubię/nie są mi potrzebne. I tą lukę do niedawna wypełniało piractwo muzyczne.

Na szczęście dziś w tym przypadku są sklepy muzyczne w Internecie, które za dość rozsądne pieniądze pozwalają zakupić tylko lubiane przeze mnie utwory - tylko powiedzcie mi dlaczego tak późno na polskim rynku się pojawiły? Inną sprawą jest brak reklamy tych sklepów przez artystów (lub ich przedstawicieli na rynku polskim), a pamiętajmy, że wiedza o tym, że dany produkt istnieje jest podstawowym narzędziem walki z piractwem.

Podobne przykłady mogę mnożyć. Ostatnio jeden z nastoletnich młodzieńców w rodzinie zaczął mi zachwalać pewną grę komputerową. Ok. Tytuł znam, coś tam o nim słyszałem. Pracując w sklepie z elektroniką wiem, że jest dostępny w serii Extra Klasyka za całe 19,99 zł.

Po chwili zastanowienia mówię do chłopaka - O.K. Skoro tak zachwalasz to pożycz...

W tym momencie zaczyna się dramat. Chłopiec przynosi mi płytę - oczywiście "pirata".

Patrzę na niego nieco zdziwionym wzrokiem i pytam się - Co TO jest?
- Nooo... płyta z gierką, przecież chciałeś...
- Wiesz A... (tak go w tej chwili nazwijmy), tyle tylko, że to jest "pirat"...
- Noooo iii? - oczy młodzieńca robią się okrągłe niczym spodki.
- Pomijając fakt, że kradniesz, to narażasz się na to, że w twoim systemie zagoszczą nieproszeni goście... (chłopiec używa wingrozy - swoją drogą też "pirackiej" jak się później okazało - z Avastem, do którego osobiście mam średnie zaufanie, choć lepsze to niż kolejny "pirat", np. Norton...). No wiesz, wirusy, trojany i inne przyjemności, bo nie wiesz co hakerzy łamiący zabezpieczenie dołożyli do programu...

W tym momencie odzywa się tatuś chłopca.

- Oj... Przesadzasz z tą kradzieżą. To przecież tak jakby pożyczył od kolegi...

Zacząłem więc tłumaczyć, że gra kosztuje zaledwie 20 zł, a to chyba jest w zasięgu finansowym czternastolatka. W tym momencie tatuś odpowiada:

- Nooo, wiesz jak bym miał kupić 2 komputery, do tego 2 Windowsy, 2 programy antywirusowe... to bym z torbami poszedł.

Z mojej strony oczywista riposta - przecież jest Linux, do netu i robienia prac domowych wystarczy, nooo fakt w najnowsze gierki latorośl nie pogra ale sporo klasyki pod Wine da się uruchomić, jak przejdzie tylko te gierki to już po maturze będzie...

Wierzcie lub nie starałem się być jak najbardziej racjonalny ale mam wrażenie, że o ile do chłopaka dotarło (ostatnio widziałem, że zaczął bywać u mnie w sklepie i stał się fanem Ekstra Klasyki - "Bo wiesz, tam są instrukcje, solucje i poradniki. Nie muszę na Necie szukać." - co więcej z rozmowy z rodzicielką wiem, że zaczął zbierać na Windows 7 i zamierzam mu się na gwiazdkę do skarbonki co nieco dorzucić) o tyle tatuś chyba pozostał przy swoim zdaniu, że on przecież "tylko pożycza", bo go nie stać...

Dlaczego uderzyłem w ten przykład? Wg mnie doskonale pokazuje pewien problem. Problem nie znajomości ryzyka jakie ze sobą niesie nielegalne oprogramowanie, problem niewiedzy rynkowej (znajomość cen, znajomość tego co zyskuję kupując legalną płytę), wreszcie problem faktycznie zbyt wysokiej ceny rozwiązań, co by nie mówić uznanych w polskim życiu gospodarczym za standard (MSWindows, MSOffice, Photoshop, Corel). Oczywiście przede wszystkim oznacza to, że ni mniej ni więcej ale "leży" na całego nasza edukacja społeczna i informatyczna. Większość osób nadal kojarzy Linuxa z konsolą, choć wielu już widziało, że może być w pełni graficzny ale nadal nie wierzy w swoje możliwości poskromienia "bestii". Tu wchodzi właśnie rola edukacji informatycznej w szkołach. Należy pokazać dzieciakom, że na tej bestii da się pracować, odrabiać prace domowe, przeglądać internet, a nawet pograć.

Uważam, że to właśnie dzieciaki należy uczulać na problemy, to właśnie im trzeba pewne rzeczy nazwać po imieniu i pokazać, co mogą zyskać, bo po powyższym przykładzie mam dziwne wrażenie, że pokolenie dzisiejszych 30-40 latków pod pewnymi względami pozostanie jednak niereformowalne.

Wracając jeszcze na chwilę do głównego tematu. Walka z piractwem - tak jak najbardziej jestem za. Sam robię ile mogę aby dołożyć do niej własną malutką cegiełkę. Ale nie prawem tutaj należy walczyć, a ceną i edukacją - to one szybciej niż najsurowsze prawa zmienią nastawienie młodych, bo to oni powinni być adresatami takiej akcji. Dlaczego tak? Zastanówcie się jak scharakteryzować stan posiadania i finanse dzisiejszego przeciętnego nastolatka, a później zastanówcie się jak do niego trafić, jak przekonać go, że lepiej jednak coś kupić. Tylko jaką w tym przypadku musi to mieć cenę...

Na koniec apel do Wszystkich tłumaczących, że ich nie stać na płyty danego artysty, na dany program, lub daną grę... Poszukajcie więc alternatywy. Artystę nagrajcie z radia - tak, tak magnetofony nadal istnieją, a chwila własnej inwencji pozwoli Wam dokonać konwersji utworu na wersję elektroniczną (potrzebny do tego jest kabelek mini jack - mini jack dostępny na Allegro za 10 zł). Nie stać Was na dany program? Poszukajcie jego tańszej alternatywy (wierzcie lub nie ale przy odrobinie dobrych chęci znajdziecie darmową), no fakt, trzeba będzie się pouczyć ale za dany program nie zapłacicie złotówki. W dalszej perspektywie przestańcie reklamować drogi program na forach wypowiedziami w stylu: "A ja mam pirata i się nie wstydzę". Wierzcie lub nie to też jest reklama, wy też stajecie się wtedy użytkownikami programu, na który Was nie stać... Dla producenta będzie to sygnał - "O.K. jesteśmy potrzebni na rynku, należy nie obniżać cen bo jest zapotrzebowanie." Znajdźcie zamiennik i go zareklamujcie: "Nie stać mnie na X, znalazłem w Sieci Y, był darmowy. Też można nim zrobić to i to. Robi się to w ten sposób...".
Wierzcie lub nie ale w dalszej perspektywie taka postawa będzie zdrowsza dla Waszych kieszeni. Dla twórców oprogramowania komercyjnego będzie to sygnał - "Coś jest nie tak, jesteśmy lepsi ale ludzie korzystają z konkurencyjnego rozwiązania." Większość dojdzie do logicznego wniosku - czas obniżyć ceny.
Tak samo będzie z płytami jeżeli przestaniecie je ściągać i udostępniać w Necie artyści szybko zaczną odczuwać spadek popularności, a to bardzo szybko uderzy w ich kieszenie - jeszcze mocniej niż piractwo. W tym momencie również zaczną obniżać ceny. Nie wierzycie, że można? Zobaczcie co osiągnęli kibice i ich protest przeciwko PZPN. Jeżeli nawet najbardziej rozbudowanemu przedsiębiorstwu odciąć źródła finansowania to jego polityka cenowa bardzo szybko ulegnie zmianie... Oczywiście rewolucji w jeden dzień nie zrobicie ale w 10 lat?

Taaak... Wiem znowu mrzonki. Tylko powiedzcie mi, czy nie mam racji??

wtorek, 13 października 2009

Afera hazardowa z służbami w tle...

Czytam, przeglądam i dochodzę do wniosku, że Polacy nie potrafią w skuteczny i jednocześnie demokratyczny sposób zarządzać swoim krajem.

Po pierwsze.

Po aferze Rywina nie zrobiono nic w sprawie zmiany przepisów prawa w sprawie finansowania partii politycznych i lobbingu. W praktyce oznacza to ni mniej ni więcej tylko tyle, że gdy pewnego pięknego dnia przestępcy zorganizowani postanowią sfinansować akcję wyborczą jakiegoś polityka to będą to mogli zrobić, a polityk ten wobec prawa nadal będzie "czysty" jak łza niemowlęcia.
W praktyce należałby jasno określić możliwe źródła finansowania funkcjonowania partii politycznych, a także zasady lobbingu (w tym zasady spotkań i nacisków ze strony zorganizowanych grup interesów). Jak to zrobić? Wystarczy wymagać finansowych zeznań rocznych od poszczególnych partii politycznych i poddawać je niezapowiedzianym kontrolom niezależnej instytucji (NIK?). W przypadku lobbingu wystarczy wymagać aby politycy musieli jasno i wyraźnie wyjaśniać swoje znajomości, a w przypadku zatajenia jakiegoś spotkania z przedstawicielem grupy interesu z automatu tracili immunitet poselski.

Po drugie.

Jako szary podatnik zastanawiam się skąd CBA wzięło środki na było nie było nielegalną operację (podsłuch telefoniczny jest w świetle konstytucji nielegalny i możliwy tylko za wyraźnym przyzwoleniem sądu).

Pytanie nr 2.
Dlaczego po mimo ujawnienia przeprowadzenia nielegalnej operacji, przekroczeniu kompetencji i złamania przynajmniej kilku zasad drogi służbowej szef CBA nadal przez ponad dwa tygodnie piastował nadal swoje stanowisko?

Wiem, że ujawniono możliwość nielegalnych nacisków ale jak wynika ze stenogramów i tak nie odniosły one skutku - ustawa nie przeszłą przez sito legislatury rządowej i została poddana dalszym poprawkom, które wg pierwszych orientacyjnych danych nie usuwały z niej zapisu o podatku.

W świetle tego wszystkiego zadaje pytanie: Co Pan Kamiński robi jeszcze na wolności - bo jako urzędnik państwowy po złamaniu zasad tajemnicy państwowej i praw konstytucyjnych, mając jednocześnie możliwość mataczenia powinien w tej chwili przebywać w areszcie i być oddany do dyspozycji prokuratury...

Po trzecie.
Czytam o możliwości odegrania się rządu na opozycji przy pomocy ABW. Zaraz, momencik... Czy my nadal żyjemy w państwie prawa?!! Czy może jest to Białoruś i rząd i prezydent mogą przy pomocy tajnych służb robić, co im się żywnie podoba? K!#@a mać! Zaczynam stwierdzać, że stanę się zwolennikiem UPR - Ci przynajmniej jasno określają, że podatki mają być niskie i transparentne, a dzięki zmniejszonej ilości ministerstw i stołków do obsadzenia budżet stanie się bardziej transparentny. Oczywiście od pełni szczęścia brakowałoby mi zmniejszenia wielkości parlamentu o 2/3 i likwidacji przynajmniej 1/3 ministerstw - np. takiego tworu jak ministerstwo sportu, ministerstwo ds. europejskich (od czego w takim układzie jest ministerstwo spraw zagranicznych??!!), zainteresowanych zapraszam tutaj. Jak widzicie Polska to bardzo bogaty kraj - stać ją na ponad 700 parlamentarzystów, 16 ministerstw i ministrów, (tych bez teki nie liczę) około 32 wiceministrów, łącznie z wojewodami, marszałkami i resztą tego towarzystwa utrzymujemy obecnie administrację większą niż Niemcy przy jednocześnie mniejszej populacji i zdecydowanie mniejszych dochodach na jednego mieszkańca.

W praktyce poprę tę partię, która:
- zaproponuje realne zmniejszenie (co najmniej o 2/3) w/w towarzystwa wzajemnej adoracji,

- opracuje i naprawdę przeprowadzi realną reformę finansów publicznych (z prywatyzacją ubezpieczenia zdrowotnego, likwidacją ZUS i pełną prywatyzacją szkolnictwa wyższego oraz części szkolnictwa średniego - uważam, że na dzień dzisiejszy naszego kraju nie stać na utrzymywanie tak skonstruowanego systemu szkolnego, bezpłatne powinny pozostać szkoły podstawowe i gimnazja, propagowana powinna być działalność prostypendialna),

- wycofa polską armię z Iraku i Afganistanu, podobnie jak powyżej - nie stać nas na to aby prowadzić te operacje, a w przypadku Iraku nasza obecność wojskowa jest delikatnie mówiąc dwuznaczna moralnie. Dodatkowo rozpocznie jej szeroko zakrojoną modernizację - początki jak na razie - mizerne,

- zaproponuje podatek liniowy 20% bez prawa odliczeń, który stopniowo będzie zmniejszany do czasu aż osiągnie poziom 10%, biedny zapłaci wtedy tyle ile płaci obecnie (bez haraczu dla ZUS, które na dodatek nie potrafi skutecznie zarządzać powierzonymi pieniędzmi przeciętny Kowalski odczuje poprawę stanu swoich finansów),

- znormalizuje płatność abonamentu radiowo-telewizyjnego, po wprowadzeniu naziemnej TV cyfrowej rozpocznie wprowadzanie darmowych dekoderów cyfrowych na kratę, która będzie aktywowana po wpłaceniu abonamentu, w przypadku opłat za TV płatną (TV N, Polsat, Cyfra+, kablówka) opłaty powinny być przerzucone na operatora, który będzie miał prawo wliczyć je we własny abonament.

Po raz kolejny stwierdzam, że partią o najbliższym programie jest UPR - tyle tylko, że nawet ta partia nie jest idealna, a pozostali boją się takich głębokich zmian, bo równało by się to niesławnej reformie ministra L. Balcerowicza - tyle tylko, że właśnie dzięki jego działaniom na początku III RP dziś nie przechodzimy kryzysu tak głębokiego jak Węgry...

Heh... no i znów się rozpisałem... Macie jakieś pomysły, która z polskich partii ma taki program??

Malowanie trawy... czyli Bareja w wykonaniu firmy kapitalistycznej...

Od kilku dni w "mojej" firmie panuje iście peerelowska mania malowania trawy na zielono... Panikę spowodowała "niezapowiedziana" kontrola centrali. Tiaaa wiem, że starszym czytelnikom taki wstęp kojarzy się jednoznacznie z filami Barei i jak najbardziej skojarzenie to jest poprawne.

W oparach absurdu "wierchuszka" zapomniała, że jako sklep "żyjemy" z klienta. W praktyce przez ostatni tydzień praktycznie ciągle sprzątaliśmy, chowaliśmy kabelki i zabezpieczaliśmy gniazda elektryczne, bo przecież "biedny" klient mógłby przez przypadek włożyć palce zamiast wtyczki... O ostrzach w blenderach i poziomowaniu lodówek nawet nie będę wspominał... Uwierzcie, że obsługa klientów w tych dniach była zdecydowanie najmniej istotna. Wszystko dla bezpieczeństwa klienta - w dniu dzisiejszym absurd przeszedł granice - kierownictwo nakazało schowanie na magazyn nożyczek (normalnie leżą w zamkniętych na klucze szufladach pod pulpitami), bo jako ostre narzędzia zagrażają bezpieczeństwu klienta na sklepie...

Drodzy klienci sklepów sieciowych różnych marek - uwierzcie w naszych sklepach może nie jest tanio ale naaaaapewno bezpiecznie. W sumie pozostało jeszcze zdemontować klamki z drzwi i przed wejściem rozdawać pewne fartuchy z trochę dłuższymi rękawami, a klienci poczują się jak obsługa... w oparach absurdu i w domu wariatów.