czwartek, 19 października 2023

Wybory i dlaczego „Co złego to nie my”

 Po wyborach, w kręgach dotychczasowej opozycji, zapanował hurraoptymizm. Co więcej - podobny optymizm widzę wśród wyborców. Obawiam się, że przełoży się to na zasadę „Ja zrobiłem swoje…”.

Tu pojawia się pewien problem. Opozycja wyborów nie wygrała, opozycja (być może) przejmie władzę jako koalicja. Co więcej, przejmie tą władzę w momencie bardzo dla Zjednoczonej Prawicy dogodnym. Polski budżet jest w opłakanym stanie. Zadłużenie ogółem zbliża się do 60% PKB. Każdy kolejny procent więcej to rosnące koszty obsługi tego zadłużenia. Co więcej - wszystko wskazuje na to, że w przyszłym roku, a być może również w następnym czeka nas unijna procedura nadmiernego deficytu. 

W praktyce oznacza to dość ostre cięcie wydatków i podnoszenie podatków. Tłumacząc to na polski: nici z obietnic wyborczych, w efekcie: „Co złego to nie my…”

Dodatkowo duże znaczenie będzie miała wspomniana wyżej procedura unijna i proces uchwalania budżetu, a ten zapowiada się „interesująco”.

Ze względu na konstytucyjne zapisy dotyczące zwołania pierwszego posiedzenia parlamentu, oraz powołania nowego rządu, ten powstanie w okolicach połowy grudnia. Jednocześnie, pod groźbą rozwiązania, parlament będzie miał bardzo niewiele czasu na uchwalenie tego budżetu, w szczególności, jeżeli nowy rząd będzie chciał wnieść poprawki do już przygotowanego projektu (ten został przygotowany przez ekipę M. Morawieckiego i 27 września przyjęty przez radę ministrów). 

Problem polega na tym, że nie ma jednomyślności co do wykładni przepisów konstytucji pod tym względem, czy nowy rząd musi przygotować i przedstawić własny projekt budżetu (takiego zdania są konstytucjonaliści), czy też projekt wniesiony w poprzedniej kadencji sejmu może być kontynuowany (opinia ekonomistów).

Słowo klucz to czas, a dokładnie art. 225 Konstytucji, który w praktyce daje prezydentowi uprawnienia do rozwiązania parlamentu, o ile ten nie przedstawi do podpisu prezydenta uchwalonego projektu budżetu, w terminie 4 m-cy od wpłynięcia projektu do sejmowi.

Już sama kwestia różnych interpretacji rozpoczęcia biegu tego terminu może być zarzewiem konfliktu.

Jeżeli przyjmiemy stanowisko konstytucjonalistów - to rząd nowy budżet będzie tworzył „na kolanie”, a liczba poprawek będzie olbrzymia. Co więcej - sam proces „poprawiania” może natknąć się na veta prezydenta, które przy obecnym składzie parlamentu będzie trudno odrzucić.

Stare, chińskie, przekleństwo mówi „Obyś żył w ciekawych czasach”. Patrząc na to co dzieje się wokół zaczynam się zastanawiać komu podpadłem.

niedziela, 12 lutego 2023

Mini recenzja: iPad czy Mac

Na grupie Facebooka dotyczącej sprzętów Apple jestem już jestem jakiś czas i widzę, że powtarzają się pytania nt. tego czy wybrać iPad’a, czy może jednak zdecydować się na Maca. Pozwolę więc sobie „popełnić” tą mikro recenzję - może komuś się przyda.

Mój ekosystem rozpoczął się od iPhone-a 11, następny był Apple Watch SE, w marcu 2021 r. iPad 8 gen, później Air Pods Pro, a teraz doszedł Mac Mini M2. Komplet uzupełnia klawiatura Logi K380, oraz - tzw. „portable monitor” Intehill U13NA.





Sprzęt nie jest intensywnie eksploatowany: czasem skorzystam z najprostszych funkcji arkusza kalkulacyjnego, czasem napiszę 1-2 stronicowy tekst. Oczywiście konsumpcja treści (VOD, You Tube, szeroko pojęty Internet i socjal media). Z zadań związanych z pracą - wystawienie faktury w InFakt, złożenie zamówienia e-mailem, przygotowanie prostych tabel w Numbers, czy napisanie prostego w formatowaniu pisma w Pages. Sporadycznie prace pisemne na studia na kierunku związanym z administracją. 


Do tych zadań iPad 8gen. zdecydowanie wystarczał - serio, praca na nim nie sprawiała większych problemów (choć ergonomia interfejsów użytkownika w programach nadal nie do końca uwzględnia możliwość obsługi myszką - jest to szczególnie zauważalne w Numbers, a jeszcze bardziej w MS Office). W efekcie dość często trzeba odrywać rękę od klawiatury i… „tapnąć” w ekran. Nie jest to trudne, jednak zakłóca płynność pracy (w szczególności przy dłuższych tekstach lub przy większych tabelach, z większą ilością formuł). Krótko mówiąc da się. O ile takie prace nie stanowią większości dnia roboczego to nie będzie to problemem.


Gdzie pojawiają się większe kłopoty?


Cóż - przede wszystkim przy przeglądaniu stron rządowych, które nadal, w wielu przypadkach, nie są prawidłowo sformatowane dla urządzeń mobilnych, a w skrajnych przypadkach nawet nie chcą otworzyć określonych formularzy na przeglądarce mobilnej (nie pomaga nawet funkcja wymuszająca wyświetlanie normalnej strony, przeznaczonej na komputery), tu już jest więcej gimnastyki. Najczęściej - po prostu - trzeba skorzystać z przeglądarki Chrome i modlić się o to, żeby ta nie przedstawiła się jako iOS tylko jako MacOS. W większości przypadków pomagało. Praktycznie nie mogłem tylko pobrać i wypełnić 1 formularza w ZUS PUE (bodajże Z-3A). W efekcie musiałem pobrać jego wersję w PDF, wydrukować i dostarczyć w wersji papierowej do ZUS. Witamy w polskiej administracji XXI w. 

Kolejny problem z iPadem to duże dokumenty Word i przełączanie między programami. W czym kłopot? Cóż, załóżmy, że przeglądasz 100 stronicowy dokument Word. Jesteś na 37 stronie. Robisz CMD + TAB, żeby sprawdzić coś na stronie www, w otwartej przeglądarce. Kolejne CMD+TAB i… tadam!!! Witamy na 1 stronie dokumentu, który właśnie się przeładował, bo… nie starczyło pamięci RAM w iPadzie. Niestety, MS Office pod względem zużycia RAM jest tragicznie zoptymalizowany. W przypadku, gdy wraz z dokumentem masz otwartą przeglądarkę z kilkoma zakładkami i np. uruchomione MS Teams - zapomnij o takim przeglądaniu. Rozwiązanie? Wyeksportuj dokument do PDF. Otwórz w aplikacji Książki i korzystaj. 

Samo MS Teams czy Zoom działają naprawdę fajnie ale znów widać, że Microsoft poszedł prostą drogą portując aplikację z iOS na iPadOS. Efekt? Mimo większego ekranu pojawiają się problemy z czytelnością interfejsu użytkownika (np. nie widać długich nazw grup).

Zalety iPada?
Mobilność!!! Serio, to sprzęt ultra mobilny. Lekki, pod względem pracy na baterii naprawdę znakomity, przy ładowarce 20W czas ładowania od 20% do 100% jest dość długi (ok. 2,5 godziny), jednak nawet naładowany do 60-70% może spokojnie pracować przez 6 godzin na włączonym ekranie. Tu jednak przestrzegam sympatyków odręcznego pisania - korzystanie z pencila lub innych rysików zwiększa apetyt na energię i wówczas czas pracy skróci się o ok. 20%. 
Sam pencil to również fajna sprawa (np. nagminnie wykorzystuję go do podpisywania dokumentów PDF), fajnie sprawdza się też przy odręcznych notatkach (mam Good Notes ale… tu uwaga, ta apka jest świetna, jednak nie do końca radzi sobie z odwzorowaniem siły nacisku, jeżeli porównamy ją z systemowymi Notatkami… to pod tym względem widać dużą różnicę). Pencil dobrze się też sprawdza przy wszelkiej maści obróbce i korekcji zdjęć. No i oczywiście rysowanie czy szkicowanie - tu jest po prostu nie zastąpiony. 

Jeżeli iPad tak dobrze sobie radzi to po co Ci człowieku Mac Mini?
No właśnie po to, żeby wyeliminować niedogodności iPada, a zachować jego ergonomię przy pracy stacjonarnej.


Gdzie Maczek ma przewagę?

W pracy z programami biurowymi, widać różnicę przy pracy z programami do telekonferencji (swoją drogą iPhone serio świetnie sprawdza się jako kamera a funkcja „W centrum uwagi” zmieniła sposób w jaki widać mnie na tego typu spotkaniach - naprawdę to robi różnicę).

Wielozadaniowość Maca jest potężną przewagą nad iPadem (tu widać różnicę między iPadem edukacyjnym, a iPadami Pro). Mac bez problemu pozwala na pracę z kilkoma dokumentami, paroma otwartymi zakładkami przeglądarki, grającą w tle muzyką i na koniec jeszcze działającym w tle programem pocztowym i telekonferencją. Tego po prostu nie da się robić na iPadzie w sposób płynny (albo zacznie przeładowywać dokumenty, albo strony, a w skrajnym przypadku zacznie rwać połączenie video, jeżeli program do telekonferencji w danej chwili zminimalizujemy). 


Jasne - można się do tego przyzwyczaić. Przecież funkcjonowałem tak przez 2 lata i uwierzcie - nie odczuwałem jakiegoś kosmicznego dyskomfortu. Po prostu znałem ograniczenia i dostosowałem do nich swój sposób pracy. Naprawdę można to zrobić i iPad wówczas jest w stanie zaskoczyć swoją wydajnością i elastycznością. Jednak to - mimo wszystko - ogranicza. Tego problemu nie ma w przypadku Maca.

Podsumowując: 
Jeżeli szukasz urządzenia do konsumpcji treści i prostych prac biurowych, a twoja praca nie wymaga przełączania się między wieloma dokumentami czy programami to… iPad naprawdę przyjemnie zaskoczy swoimi możliwościami. W szczególności polecam iPady z procesorem M1 z tej przyczyny, że dysponują one większą ilością pamięci RAM.

W przypadku, gdy dużo pracujesz ze złożonymi arkuszami kalkulacyjnymi, dość często pracujesz na kilku dokumentach na raz, a w tle masz otwarty program pocztowy z dużą ilością wiadomości przychodzących… to mimo tego, że nie jest to dla komputera ciężka praca biurowa, rozważ jednak raczej Macbooka Air lub Maca Mini. iPad w takim przypadku może być urządzeniem mobilnym, które będzie po prostu uzupełniało możliwości komputera stacjonarnego.

Owszem - iPad Pro to zupełnie inna liga urządzeń. Większa ilość RAM oraz większy ekran robią różnicę i tu faktycznie można pokusić się o słynne stwierdzenie: „To może być Twój następny komputer”. Jednak jego cena jest w praktyce mało konkurencyjna w stosunku do Macbooka Air, który zaoferuje większą ergonomię pracy z programami biurowymi (w szczególności z MS Office).

Mam nadzieję, że chociaż części z Was pomogłem w podjęciu decyzji. 


poniedziałek, 1 sierpnia 2022

Inflacja czyli podatek od… (część druga)

 Za wszystko trzeba płacić, za wzrost pensji też...

W poprzednim wpisie skupiłem się na temacie podaży pieniądza i wpływie tego parametru na inflację. Jednak jak już wspomniałem, nie jest to jedyny czynnik regulujący ceny. Powiem nawet więcej, przy prawidłowo działającej polityce monetarnej banku centralnego i bez gwałtownych zmian na rynku światowym, podaż pieniądza ma stosunkowo niewielki wpływ na inflację, gdyż cena pieniądza nie jest aż tak istotna dla rynku produkcji i usług, choć ma niewątpliwe znaczenie dla kosztów inwestycji, a po przez ten fakt wpływa na szybkość rozwoju gospodarki i wzrost PKB. 

Załóżmy jednak na tą chwilę, że inwestycje nie są tak istotne. Jaki parametr wpływa najbardziej na ceny?

Koszty energii? Niewątpliwie - dla niektórych branż mogą stanowić znaczny procent kosztu produkcji lub usługi.

Koszty zatrudnienia? Podobnie jak koszty energii - w niektórych branżach (a w szczególności w usługach) będą stanowiły główny wyznacznik kosztów.

Koszty surowców? To trzeci z czynników.

W naszym hipotetycznym środowisku mamy stabilną sytuację w zakresie cen surowców oraz energii. W tej sytuacji jedynym czynnikiem wpływającym na ceny produktów będą koszty pracy (a właściwie koszty zatrudnienia). Choć tu należałoby się bliżej zainteresować kwestią wydajności pracy ale o tym za chwilę.

Koszty pracy - co to?

Koszty pracy to przede wszystkim wynagrodzenie, ubezpieczenia społeczne, koszty szkoleń i wyposażenia indywidualnego, koszty badań lekarskich, a w końcu koszty niezbędnych uprawnień do wykonywania danej pracy. Należy jeszcze uwzględnić tzw. benefity, czyli wszelkiej maści karty, możliwość korzystania z samochodu służbowego po za godzinami pracy, dodatki socjalne, premie i nagrody.

Wg danych GUS z 2020 roku wynagrodzenie osobowe pracownika stanowiło 76,2% kosztów pracy ogółem, z tego wynagrodzenie zasadnicze stanowiło zaledwie 53,5% kosztów. Składki na ubezpieczenia społeczne, płatne przez pracodawcę, stanowiły 14,7% kosztów. 

Koszty pracy

Źródło: „Koszty pracy w 2020 r.”, GUS, Warszawa Bydgoszcz 2021, Urząd Statystyczny w Bydgoszczy, Ośrodek Badań i Analiz Rynku Pracy, zespół autorski pod kierunkiem Leszka Kozłowskiego.

Obecnie, w wyniku wprowadzenia „Polskiego Ładu” udział poszczególnych składników w kosztach pracy uległ nieznacznym zmianom, jednak nie są to zmiany aż tak istotne dla ogółu kosztów.

Można więc powiedzieć, że na każde 53,50 zł wypłacone przez pracodawcę pozostałe koszty stanowią aż 46,50 zł. 

Jaki procent ogólnych kosztów przedsiębiorstwa stanowią wynagrodzenia? Wg danych z 2014 r., opracowanych przez firmę Sedlak&Sedlak:
- w administracji wynagrodzenia stanowiły 38% kosztów ogółem,
- w górnictwie i przemyśle wydobywczym 27% kosztów ogółem,
- w handlu i usługach związanych z naprawami 18% kosztów ogółem,
- w budownictwie 12% kosztów ogółem,
- w przemyśle 10% kosztów ogółem,

Średnia dla Polskiej gospodarki wynosiła 15% kosztów ogółem. Czy to dużo? Sporo. Ok. 1/6 ceny określonej usługi lub produktu to koszty wynagrodzeń. Dla przykładu:

Produkt kosztuje  na półce 100 zł. Zakładając, że jest objęty standardowym podatkiem 23% VAT, koszty wynagrodzeń to ok. 11 zł, czyli ponad 1/10 ceny końcowej. Przy czym w administracji i usługach udział ten mógłby być znacznie wyższy i stanowić nawet ponad 2 razy tyle.

Rzeczywistość a statystyka


Należy jednocześnie pamiętać, że dla szeregu mikrofirm działających w handlu, czy usługach i zatrudniających do 5 pracowników, koszty pracy będą zdecydowanie większym udziałem w kosztach ogółem i sięgać nawet 40-50%. Dlaczego nie widać tego w danych statystycznych? Ich wynik jest „uśredniony” przez duże przedsiębiorstwa. 

W efekcie ajent Żabki czytający powyższe może śmiało napisać „Piszesz Pan farmazony, bo dla mnie…”. Podobnie napisze właściciel małego punktu krawieckiego, zakładu fryzjerskiego albo firmy z branży utrzymania czystości. Oczywiście, z ich punktu widzenia mają rację. Z punktu widzenia gospodarki, płynności pieniądza, czy ogólnej inflacji… niestety, dane GUS, jako dane statystyczne pokrywają się z obrazem makroekonomicznym. 

Co to oznacza dla małych i mikroprzedsiębiorców? Niestety - bardzo ciężkie czasy. Duża presja płacowa, przy wysokim stosunku kosztów pracy do kosztów ogółem, spowoduje spadek rentowności mikro działalności. Biorąc pod uwagę, że sektor MŚP odpowiada za 50% PKB…

No, ale zaraz… skoro w rzeczywistości jest tak źle, to dlaczego w danych statystycznych jest całkiem nieźle?

Hmm… jakby tu powiedzieć? Dane statystyczne opierają się na oficjalnych informacjach z ZUS/US. Wg niektórych artykułów, w mikroprzedsiębiorstwach, ok. 30% osób, jest zatrudnione na umowy nie pokrywające się ze stanem rzeczywistym. Krótko mówiąc - oficjalnie pracownicy pracują na część etatu i otrzymują wynagrodzenie minimalne, a w rzeczywistości pracują na etat i otrzymują wynagrodzenie bliższe średniej krajowej. Stąd rzeczywiste obciążenie wynagrodzeniami - w mikrofirmach - jest większe niż wynika ze statystyk.

Na ile może to wpłynąć na inflację? Poniżej podaję, że każdy 10% wzrost wynagrodzeń przekłada się na 1% wzrost cen. Jeżeli w przedsiębiorstwach generujących 50% PKB, rzeczywiste obciążenie wynagrodzeniami jest większe od podawanego w statystykach i zamiast 10% stanowi ok. 30%… to ten 10% wzrost wynagrodzeń może wygenerować nawet 1,5% inflacji.

Polskie koszty pracy na tle UE… nie jest źle?

 
Co ciekawe, na tle EU koszty pracy w Polsce są jednymi z niższych w Europie. 


Jeżeli koszty pracy na tle EU są niskie, to dlaczego mają one tak duże znaczenie dla cen?

Cóż, Eurostat podaje dane ujednolicone, uwzględniając szereg parametrów, jednak koszt pracy jest porównywany po przeliczeniu ze złotówek na Euro. To właśnie stosunkowo duże niedoszacowanie wartości złotego ma wpływ na konkurencyjność naszego rynku pracy na tle EU. Jednak w praktyce nie ma z czego się cieszyć, gdyż zdecydowaną większość produktów wysoko przetworzonych importujemy w całości lub importujemy podzespoły niezbędne do ich wytworzenia. W praktyce więc, konkurencyjność ta ma znaczenie dla rynku usług. Wszelkiej maści call center, support center, ośrodki przetwarzania i obróbki danych itp. są usługami, w których nasz rynek może konkurować z Europą. Podobnie będzie wyglądała kwestia montowni i wszelkich zakładów produkcyjnych, w których po prostu składamy produkt z gotowych elementów. Niestety - nie posiadamy odpowiedniego zaplecza badawczo-rozwojowego, oraz systemów wdrożeń opracowanych rozwiązań do produkcji, aby przekuć tą konkurencyjność w coś więcej.

W efekcie znaczna część społeczeństwa zarabia znacznie poniżej średniej EU, płacąc jednocześnie za produkty ceny europejskie. Tu akurat świetnym wyznacznikiem siły nabywczej danej waluty jest tzw. Indeks BigMac’a. Zainteresowanych zapraszam na stronę: https://www.economist.com/big-mac-index

Wróćmy jednak do meritum, czyli:

Wpływ wynagrodzeń na inflację

Wiemy już, że wynagrodzenia stanowią ok. 1/10 ceny produktu/usługi na półce. Jednocześnie musimy sobie uzmysłowić, że w UE każdy z krajów wyznacza poziom tzw. minimalnego wynagrodzenia za pracę. Dlaczego jest to tak istotny parametr? 

Weźmy ponownie nasz hipotetyczny produkt za 100 zł na półce. 

Cena detaliczna: 100 zł

VAT: 18,70 zł

Cena netto: 81,30 zł

Koszty wynagrodzeń w cenie: ok. 11 zł

Pozostałe koszty: ok. 70 zł

Co się stanie gdy w wyniku np. niedoboru pracowników i wysokiej konkurencyjności na rynku pracy (tzw. rynek pracownika), wynagrodzenia wzrosną o 15%?

Pozostałe koszty: ok. 70 zł

Koszty wynagrodzeń: 12,65 zł

Cena netto: 82,65 zł

VAT: 19,01 zł

Cena detaliczna: 101,66 zł

Czyli inflacja wyniosła właśnie 1,66%… 

Oj, 1,66% to przecież nie 15,5%, o którym trąbią w telewizji. No, faktycznie, to nie 15,5% ale akurat na ten parametr (czyli koszt wynagrodzeń), bezpośredni wpływ ma polski ustawodawca regulując m.in. minimalne wynagrodzenie, stawki godzinowe, wysokość składki ZUS…

Przesadzasz…

Czy aby napewno? O ile procent wzrosło minimalne wynagrodzenie od grudnia 2019 roku? 

W styczniu 2020 roku wzrosło z 2250 zł do 2600 zł. Rok później z 2600 zł do 2800 zł, i w tym roku, w styczniu do 3050 zł. Czyli w przeciągu niespełna 3 lat minimalne wynagrodzenie za pracę wzrosło o ponad 35%.

Wróćmy więc do naszego przykładu i podstawmy dane realne:

Pozostałe koszty: ok. 70 zł

Koszty wynagrodzeń: 14,91 zł

Cena netto: 84,91 zł

VAT: 19,53 zł

Cena detaliczna: 104,44 zł

Upss… inflacja właśnie wzrosła o 4,44%, przekraczając cel inflacyjny NBP. 

A jak wygląda sprawa z przeciętnym wynagrodzeniem? W 2019 roku wynosiło ono 4918,17 zł, w 2020 roku 5167,47 zł, w 2021 roku 5662,53 zł, wg danych za marzec 2022 roku wynosi 6235,22 zł. Czyli w tym samym okresie 3 lat wzrosło o blisko 27%. Biorąc pod uwagę ten parametr inflacja wyniosła by 3,28% w przeciągu 3 lat.

Podsumowując. Wzrost wynagrodzeń spowodował wzrost inflacji o ok. 1,1 - 1,5% rocznie, co stanowi od 30 do ok. 43% celu inflacyjnego NBP. Całkiem sporo, biorąc pod uwagę, że nie uwzględniamy tu innych czynników.

Wydajność pracy a inflacja

Co to jest wydajność pracy? Najprościej mówiąc jest to ilość produktu lub usług wytworzona przez 1 pracownika w określonej jednostce czasu. Stosunek wydajności pracy do wysokości wynagrodzeń ma znaczenie dla inflacji, na podobnej zasadzie jak wzrost podaży pieniądza do wielkości wzrostu gospodarczego.

Dlaczego?

Weźmy sytuację, że stolarz produkuje krzesła, średnio 100 krzeseł miesięcznie. Każde z nich kosztuje 100 zł. W efekcie stolarz ma przychody w wysokości 10 000 zł. Jeżeli, np. zmieniając urządzenia, stolarz zacznie produkować w tym samym czasie 120 krzeseł, jego przychody wzrosną do 12 000 zł. Jest to wzrost przychodu, pokrywający się ze zwiększoną wydajnością, a tym samym nie generujący inflacji, a wręcz przeciwnie, mogący spowodować spadek ceny krzesła.

Co się jednak stanie, gdy stolarz będzie chciał zarobić tyle samo, a jego wydajność wzrośnie zaledwie o 10%, czyli będzie produkował 110 krzeseł ale będzie za nie pobierał 12 000 zł? Cóż... różnicę między wydajnością a ceną musi wówczas pokryć wzrost ceny - czyli inflacja. W tym konkretnym przypadku o 9,09%.

Wiemy już, że koszt pracy, w polskich warunkach, stanowi średnio ok. 10 - 15% ceny usługi / produktu na półce. W sytuacji niedoboru pracowników na rynku i dużej konkurencji jest to więc parametr, który warto i należy regulować.

Jak to można zrobić?

1) wprowadzając lepszą organizację pracy,
2) wprowadzając innowacje technologiczne (choć te jako inwestycje mogą również przełożyć się na wzrost ceny),
3) zapewniając lepsze warunki pracy (np. klimatyzując pomieszczenia, zmieniając oświetlenie itp.),

Zwiększenie produktywności zatrudnionych pracowników jest odpowiedzią na ich brak na rynku pracy, a z tą sytuacją mamy do czynienia obecnie w Polsce, gdzie poziom bezrobocia, wg danych GUS, w czerwcu 2022 roku wyniósł 4,9%. Oznacza to, że w dużych ośrodkach miejskich i przemysłowych praktycznie nie ma wolnych pracowników, a w przypadku mniejszych ośrodków, bez pracy pozostają osoby o niskiej mobilności zawodowej (może to być uzależnione od czynników obiektywnych: choroba, sytuacja socjalna i rodzinna). Warto również zauważyć, że obecna polityka socjalna państwa sprzyja „wypychaniu” na dobrowolne bezrobocie osób z rodzin wielodzietnych, które mieszkają w mniejszych ośrodkach, w których przypadku koszt dojazdu do pracy pochłaniałby znaczną część przychodów i niewspółmiernie wydłużałby czas przebywania po za domem. Biorąc te osoby pod uwagę, można przyjąć, że dane Eurostatu mówiące o 3% bezrobociu są bliższe prawdy.

W praktyce oznacza to, że pracodawcy są pod dużą presją płacową i wraz ze wzrostem inflacji, wynikającym z czynników niezależnych (koszty energii i paliw, koszty surowców, kursy walut) oczekiwania płacowe pracowników będą rosły, zdecydowanie podnosząc wykazany wyżej wpływ wzrostu wynagrodzeń na poziom inflacji. Możemy przyjąć, że każde 10% wzrostu płac, bez wzrostu wydajności pracy, przełoży się na kolejny 1% wzrostu cen. 

Jednocześnie warto zauważyć, że w branży obsługi i administracji nieruchomości, która ma znaczący wpływ na cenę czynszów, udział wynagrodzenia w łącznych kosztach wynosi ok. 38%… 

Jeżeli PKB przyjmiemy jako wskaźnik wzrostu gospodarki, a średnie wynagrodzenie jako wskaźnik wzrostu wynagrodzeń dojdziemy do ciekawych spostrzeżeń.

2015 PKB: 3,6% Przeciętne wynagrodzenie: 3899,78 zł  Wzrost: 3,07% Różnica: -0,53%
2016 PKB: 3,0% Przeciętne wynagrodzenie: 4047,21 zł Wzrost: 3,78% Różnica: 0,78%
2017 PKB: 4,6% Przeciętne wynagrodzenie: 4271,51 zł Wzrost: 5,54% Różnica: 0,94%
2018 PKB: 5,1% Przeciętne wynagrodzenie: 4585,03 zł Wzrost: 7,34% Różnica: 2,24%
2019 PKB: 4,0% Przeciętne wynagrodzenie: 4918,17 zł Wzrost: 7,26% Różnica: 3,26%
2020 PKB: -2,5% Przeciętne wynagrodzenie: 5167,47 zł Wzrost: 5,07% Różnica: 7,57%
2021 PKB: 5,7% Przeciętne wynagrodzenie: 5662,53 zł Wzrost: 9,58% Różnica: 3,88%
2022 PKB wg szac. KE: 5,2% Przeciętne wynagrodzenie na 05.2022: 6398,94 zł Wzrost: 13% !!! Różnica: 7,8%

Wróćmy teraz do stolarza i jego stolarni. Zmienił facet teraz branżę i zaczął produkować deski tarasowe:

2015: produkcja: 1000 desek, cena: 10 zł, przychód: 10 000 zł
Wzrost wydajności o 3,6% spowodował, że zaczął produkować o 36 desek więcej, pracownicy nie naciskali... ot, ze względu na wzrost płac na rynku podniósł wynagrodzenia o 3,07%. Cena desek wzrosła o 3 gr i wyniosła: 10,03 zł

Zakładając, że jednak by nie podniósł ceny o wskaźnik wzrostu cen, jego przychody i tak by wzrosły dzięki wzrostowi wydajności.

2016: produkcja: 1036 desek cena: 10,07 zł, przychód: 10 432,52 zł, gdyby nie wzrost wynagrodzeń, sam wzrost wydajności zapewniłby wzrost przychodów do: 10 360 zł, czyli o 3,6%
Dalej modernizuje zakład, dalszy wzrost o 3% spowodował, że produkcja wzrosła do 1067 desek. Pensje wzrosły nieznacznie znów o niecałe 3,78%, cena deski wzrosła do 10,07 zł 

Podobnie jak poprzednio, wzrost wydajności i tak wygenerował wzrost przychodów, bez konieczności podniesienia ceny.

2017: produkcja: 1067 desek, cena: 10,07 zł, przychód 10 744,69 zł, gdyby nie wzrost wynagrodzeń, sam wzrost wydajności zapewniłby wzrost przychodów do: 10 670 zł, czyli 
Wzrost wydajności: 4,6% do 1116 desek, wzrost pensji spowodował wzrost ceny: 10,12 zł

2018: produkcja 1116 desek, cena: 10,12 zł, przychód 11 293,92 zł, gdyby nie wzrost wynagrodzeń, sam wzrost wydajności zapewniłby wzrost przychodów do: 11 160 zł
Wzrost wydajności: 1173, wzrost pensji spowodował wzrost ceny: 10,19 zł

2019: produkcja: 1173, cena: 10,19 zł przychód: 11 952,87 zł, gdyby nie wzrost wynagrodzeń, sam wzrost wydajności zapewniłby wzrost przychodów do: 11 730 zł
Wzrost wydajności: 1220, wzrost wynagrodzeń spowodował wzrost ceny: 10,26 zł

2020: produkcja: 1220, cena: 10,26 zł, przychód: 12 517,20 zł, gdyby nie wzrost wynagrodzeń, sam wzrost wydajności zapewniłby wzrost przychodów do: 12 200 zł
Następuje spadek produkcji: 1190 desek, jednak nadal rosną pensje a z nimi cena: 10,31 zł

2021: produkcja: 1190, cena: 10,31 zł, przychód: 12 268,90 zł, gdyby nie wzrost wynagrodzeń, sam wzrost wydajności zapewniłby przychody: 11 900 zł
Inwestycje, produkcja rośnie do 1257 desek, cena rośnie do: 10,41 zł

2022: produkcja: 1257, cena: 10,41, przychód: 13 085,37 zł, gdyby nie wzrost wynagrodzeń, sam wzrost wydajności zapewniłby wzrost przychodów do: 12 570 zł
Wzrost produkcji: 1322, cena wzrasta do: 10,55 zł, przychód: 13 947,10 zł

Gdyby nie wzrost wynagrodzeń, sam wzrost wydajności zapewniłby wzrost przychodów do: 12570 zł, uwzględniając wzrost wynagrodzeń ponad wzrost wydajności przychód wzrósł do 13 947,10 zł

Jak widać wzrost wynagrodzeń odpowiada za 10,95% większy przychód niż wynika to z wydajności. W praktyce oznacza to, w gospodarce rynkowej, inflację spowodowaną wzrostem ceny. Czy to dużo? Biorąc pod uwagę okres... wydaje się, że nie. Z drugiej strony, sam wzrost wydajności, zapewniłby wzrost przychodów/ wynagrodzeń w nieznacznie niższej kwocie. Średnio rocznie, przez ostatnie 8 lat, wzrost wynagrodzeń spowodował inflację w wysokości 1,37%.



Podsumowanie:

Biorąc pod uwagę, że w zależności od branży, wzrost wynagrodzeń i presja płacowa będą odpowiadały za wzrost cen od 1 do 4%. Ograniczenie wzrostu wynagrodzeń do wysokości PKB pozwoliłoby na zmniejszenie tej wartości. Z drugiej strony… jeżeli weźmiemy pod uwagę zafałszowanie danych statystycznych w MŚP… to z 1-4% zrobi nam się 1,5-6%, a to już prawie 1/3 obecnej inflacji…

Jak widzieliśmy w poprzednim przykładzie sam wzrost wydajności (czy to produkcji, czy usług) powodował wzrost przychodów. To - w idealnych warunkach - przełożyłoby się na wzrost wynagrodzeń o porównywalny lub niższy poziom, bo jednak w realnych przedsiębiorstwach przychody muszą pokrywać nie tylko wynagrodzenia. Wróćmy teraz do naszych wynagrodzeń i inflacji.
Wynagrodzenia wzrosły w przeciągu 8 lat o 64,08% rosnąc, średnio, w tempie 6,08% rocznie. W tym czasie PKB rosło średnio w tempie 3,5875%. Siłą rzeczy, wzrost wynagrodzeń musiał być pokrywany przez wzrost cen. Dla części branż będzie to, 1,37%, dla innych nawet 3-5%, w zależności od udziału wynagrodzeń w kosztach ogółem.

Dla naszego przykładowego stolarza przyjąłem wskaźnik 10%... jeżeli jednak byłyby to usługi i wskaźnik wyniósłby 40%... wówczas wpływ na cenę byłby odpowiednio większy.

Dlaczego jest to tak istotne?

W najbliższym czasie w środowiskach pracowniczych zacznie rosnąć presja na pracodawców w celu podniesienia wysokości wynagrodzeń (tak aby zrekompensować wskaźnik inflacji). Jeżeli do tego dojdzie, czyli wynagrodzenia wzrosną o ok. 15%, przy wzroście PKB o 5,2 procenta, to sam wzrost wynagrodzeń spowoduje skok inflacji o ok. 6,7%.

Siłą rzeczy warto prowadzić politykę dążącą do minimalizacji wpływu wzrostu wynagrodzeń na inflację. Polski rząd przyjął strategię, w której szafuje kolejnymi dotacjami i dopłatami, powodując wzrost ilości pieniądza, a nie generując wzrostu ilości towaru/usług. Na krótką metę polityka ta łagodzi skutki wzrostu cen, jednak - za chwilę - będzie odpowiadać za kolejne skoki inflacji. 

Co w takim razie można zrobić? Obniżyć koszty pracy (np. tymczasowo zmniejszając wysokość składek ZUS). Obniżyć wysokość podatku VAT (zwróćmy uwagę, że obniżenie podatku VAT o 3% zrównoważy blisko połowę wpływu, jaki na ceny generuje wzrost wynagrodzeń).

Swoją drogą to budżet centralny jest głównym beneficjentem inflacji:
10,00 zł x 0,23 = 2,30 zł z VAT
10,55 zł x 0,23 = 2,43 zł z VAT

Przy wzroście netto ceny o 5,5% przychód z VAT rośnie o 5,65%... 

Oczywiście nie wszystkim czynnikom proinflacyjnym da się przeciwdziałać. Od 60 - 90% ceny to składniki pozapłacowe. o których postaram się napisać w kolejnych wpisach.

Źródła danych:

 


sobota, 30 lipca 2022

Inflacja - czyli podatek od… (część pierwsza)

Na początek kilka uwag.


1) poniższy wpis nie jest wykładem ekonomicznym i zawiera bardzo wiele uproszczeń, które powodują, że obliczenia są właściwie błędne, choć dają pewne wyobrażenie o skali wpływu kreowania pieniędzy przez banki komercyjne.

2) dla wyliczeń przyjąłem, że mnożnik kreacji pieniądza to iloraz 1 i stopy depozytowej, co jest bardzo dużym uproszczeniem wzoru i przyjmuje się, że jest to tzw. wzór prosty *1

3) zgodnie z teorią ekonomiczną kreacja pieniądza to iloczyn mnożnika kreacji i bazy monetarnej, w poniższych „wypocinach”, zastosowałem podaż pieniądza z poprzedniego okresu, a nie bazę monetarną, co powoduje, że - jak wyżej - wszystkie obliczenia są tak naprawdę błędne (choć dają wyobrażenie o skali).

4) wszystkie dane za GUS *2 oraz NBP *3


Za wszystko trzeba płacić, za niskie stopy procentowe i łatwą dostępność kredytów też…


Lata 2016 - 2021 przyzwyczaiły nas do ultraniskich (często, w praktyce, ujemnych) stóp procentowych. Technicznie rzecz biorąc taka polityka pieniężna, w połączeniu z niskimi wymogami dotyczącymi poziomu obowiązkowych rezerw w stosunku do banków prowadziła do kreowania pieniądza po za systemem banków centralnych. O co chodzi?

Załóżmy, że bank pożycza Ci 100 zł. Wg przepisów bank może pożyczyć Ci tyle ile ma w depozycie, minus obowiązkową rezerwę bankową, którą musi zdeponować w banku centralnym. Jak sądzisz ile wynosi taka rezerwa? 10%? 20%? Otóż nie. w Polsce wynosi ona obecnie 3,5%, a jeszcze rok temu wynosiła 2%, a w roku 2020 - 0,5% 

Jakie ma to znaczenie? Oznacza to, że banki, prowadząc agresywną politykę kredytową, są w stanie wykreować środki bez udziału banku centralnego. Ta zdolność ma swoją nazwę, jest to tzw. mnożnik kreacji pieniądza. Ile on wynosi obecnie? Ok. 0.2857. Nie wiele, prawda? No niby racja, ale co to oznacza dla finansów państwa? Ile tych środków mogą banki stworzyć? 

Otóż opierając się na danych NBP* 4 łączna podaż pieniądza w Polsce na to ok. 2 biliony złotych (inaczej mówiąc 2 miliony milionów złotych ;) ). Przy takiej podaży pieniądza - znacznie upraszczając - banki w ciągu roku „wyprodukują” ponad 570 miliardów złotych. 

Oczywiście, nie jest to tak łatwe i proste, w praktyce banki pożyczają ok. 75% podaży pieniądza na różnych warunkach. więc kwota podana powyżej to raczej „sufit”. Dodatkowo warto mieć świadomość, że znaczna część tak wykreowanych środków nie trafia na polski rynek pieniądza, a zasila zagraniczne centrale banków. Zakładając, że na polski rynek trafia z powrotem zaledwie 10-15% tak wykreowanego pieniądza to i tak oznacza kolosalne kwoty. 

Dane za NBP:
Styczeń 2020 - podaż pieniądza: 1.557 781,6 bln. zł, obowiązkowa rezerwa bankowa w kwietniu 2020 roku zostaje obniżona z 3,5% do 0,5%
Zdolność kreacji ok. 3,1 bln. zł, szacunkowy wzrost podaży pieniądza od 314 do 470 mld. zł (czyli 0,31 bln. - 0,47 bln. zł)

Styczeń 2021 - podaż pieniądza 1.820 192 bln. zł (r/r wzrost o ponad 260 mld. zł), obowiązkowa rezerwa bankowa: dopiero w październiku podniesiona do 2% 
Zdolność kreacji pieniądza ok. 0,91 bln. zł, szacunkowy wzrost podaży pieniądza od 91 do ok. 135 mld. zł (czyli 0,091 - 0,135 bln. zł.)

Styczeń 2022 - podaż pieniądza 1.960 425,8 bln. zł (r/r wzrost o ponad 140 mld. zł), obowiązkowa rezerwa bankowa: w marcu podniesiona do 3,5%
Zdolność kreacji pieniądza ok. 0,56 bln. zł, szacunkowy wzrost podaży pieniądza od 56 do 85 mld. zł (czyli 0,056 - 0,085 bln. zł.)

Podsumowując - w przeciągu trzech lat podaż pieniądza zwiększyła się o ponad 402 mld zł, czyli o ponad 25% podaży z 2020 roku. Możemy przyjąć, że zdecydowaną większość tej kwoty „wyprodukowały” banki, korzystając z wyjątkowo atrakcyjnych warunków ekonomicznych stworzonych przez NBP.

Inflacja a podaż pieniądza


Co wspólnego ma podaż pieniądza z inflacją? O ile za podażą pieniądza nadąża podaż (dostępność) dóbr i usług, to zasadniczo dodatkowa dostępność gotówki jest zdrowa dla gospodarki, bo nie hamuje jej rozwoju. No właśnie - słowo klucz ostatnich 2 lat: dostępność dóbr i usług. Od 2 lat borykamy się z notorycznymi problemami związanymi z łańcuchami dostaw, a skoro nie ma towaru, a są pieniądze, to sprzedający podnoszą ceny i zwiększają produkcję. Skoro zwiększamy produkcję to… wzrasta popyt na surowce… Zaczynasz łapać? 

Dodatkową trudnością jest fakt, że części produkcji nie da się zwiększyć w sposób szybki (proces inwestycyjny dla niektórych lini produkcyjnych trwa latami). Efekty widać: brak dostępności procesorów i układów scalonych, a to przekłada się na inne gałęzie gospodarki:
- motoryzację i transport,
- przemysł,
- produkcję AGD/RTV,
- przetwórstwo spożywcze (oni też potrzebują maszyn i urządzeń),

Rozejrzyj się po własnym pokoju i zastanów się w ilu urządzeniach są układy scalone… Zegar ścienny, waga kuchenna i łazienkowa, pralka, zmywarka, piekarnik, wszelkie urządzenia smart home… W przypadku przemysłu ten problem jest jeszcze bardziej skomplikowany.

Wracając do podaży pieniądza i braku towaru. Co się dzieje wówczas z cenami? Rosną. No właśnie. 

W praktyce możemy przyjąć, że w normalnych warunkach Polska rozwijała się w tempie ok. 3,5 - 5% rocznie. Upraszczając - o tyle wzrastała dostępność usług i produktów. Jeżeli dołożymy do tego średni poziom inflacji w wysokości ok. 3% to uzyskamy bezpieczny poziom, o który rocznie może wzrosnąć podaż pieniądza, nie powodując dodatkowej inflacji. Jest to poziom od 6,5 do ok. 8%. 

Wróćmy na chwilę do danych NBP. Przyjmując styczeń 2020 roku jako bazowy, z podażą pieniądza na poziomie 1,557 bln zł i PKB na poziomie -2,2%. Jeżeli inflacja miała utrzymać się na poziomie celu inflacyjnego (ok. 3,5%) to podaż pieniądza powinna wzrosnąć o ok. 1,2%. Czyli w styczniu 2021 roku podaż pieniądza powinna wynosić ok. 1,575 bln. zł. Wynosiła… 1,820 bln. zł. 

Ok. Ktoś może powiedzieć, że 2020 rok był specyficzny. Zgoda. Weźmy więc kolejny rok 2021.
Podaż 1,820 bln. zł PKB na poziomie 5,9% i cel inflacyjny 3,5%. Razem mamy zalecany wzrost podaży o 9,4% i tu mamy już bardzo blisko ideału, bo podaż pieniądza w 2020 roku powinna wynieść ok. 1,991 bln. zł. Wyniosła zaś 1,960 bln. zł, czyli możemy przyjąć, że wzrost PKB zaskoczył nieco NBP.

Skąd więc tak gwałtowny wzrost inflacji? Cóż, jak widać z powyższych wyliczeń, cały czas borykamy się ze skutkami nieszczęsnego 2020 roku, bo w praktyce - patrząc na wzrost PKB - podaż pieniądza powinna obecnie być na poziomie 1,723 bln. zł, czyli o blisko 240 mld. mniejsza niż jest. 

Co to oznacza?

Mamy nadwyżkę podaży pieniądza o 240 mld., w tym roku banki „doprodukują” jeszcze ok. 60 mld. W efekcie w styczniu 2023 roku podaż pieniądza będzie kształtowała się na poziomie ok. 2 bln zł. Wg ekonomistów wzrost gospodarczy Polski w 2022 roku osiągnie ok. 4,5 - 4,8%. Oznacza to, że podaż pieniądza powinna wzrosnąć o ok. 8 - 8,3% (z 1,723 bln. zł) i osiągnąć ok. 1,868 bln. zł (czyli realna podaż nadal będzie większa niż założenia inflacyjne o blisko 130 mld zł). 

Liczmy więc dalej. 
Rok 2024 podaż pieniądza 2,06 bln. zł., szacowany wzrost PKB 3,5%. Czyli podaż pieniądza powinna wzrosnąć o ok. 7% i osiągnąć 1,998 bln zł. (nadal realna podaż będzie przewyższać założenia inflacyjne o jakieś 80 mld. zł)

Rok 2025. podaż pieniądza 2,12 bln. zł, szacowany wzrost PKB ok. 4-5%. Czyli podaż pieniądza powinna wzrosnąć o ok. 7,5 - 8,5% i wynosić ok. 2,15 bln. zł

Jak widać, biorąc pod uwagę podaż pieniądza, inflacja jeszcze trochę potrwa.

Podsumowując - inflacja to podatek od nadmiaru pieniądza w obiegu rynkowym. W efekcie jego płatnikiem staje się - niejako automatycznie - każdy posiadacz pieniędzy.

Tyle, że sama podaż pieniądza to nie wszystko ale o tym w następnych wpisach.

piątek, 29 lipca 2022

Długo mnie nie było...

Patrząc na datę ostatniego wpisu, to bardzo długo mnie tutaj nie było. Sporo wody w Wiśle i Odrze upłynęło. 

Przeglądając zdjęcia z tamtego okresu dopada mnie smutek i żal, a na usta cisną się słowa: "Spieszcie się kochać ludzi, tak szybko odchodzą". Był człowiek - nie ma człowieka, a ci co zostali żyją dalej. Ot, taki człowieczy los.

Jeżeli ktoś w 2020 roku powiedziałby mi, że Rosja dokona pełnoskalowej inwazji na Ukrainę popukałbym się w czoło, a delikwenta wysłał do specjalisty. Podobnie potraktowałbym ludzi, którzy mówiliby mi, że inflacja w Polsce, za 2 lata będzie wynosić ponad 15%, a dolar będzie o ponad 30% droższy. Owszem, już wówczas pewne sygnały tego co może się stać były. Jednak nikt chyba nie spodziewał się aż takiego "sajgonu" w świecie ekonomii i polityki.

na Ukrainie czy w Ukrainie

Ja używam formy "na" z prostej przyczyny - jest poprawna gramatycznie i językowo. Podobnie mówimy "na Litwie", "na Węgrzech", "na Słowacji". Powód jest stosunkowo prosty. Język polski przyjął te formy w czasach, gdy określenia te oznaczały raczej krainy geograficzne i terytoria, a nie państwa. Forma ta się utrwaliła i ja uważam ją za poprawną. Co więcej, określenie "w Ukrainie" jest sprzeczne z logiką języka polskiego, w którym określenie "ukraina" oznaczało po prostu terytorium znajdujące się "u kraja", czyli z boku, na końcu. W tym sensie dziś można spotkać się ze stwierdzeniem "nasza chata z kraja". Stąd coś może leżeć "z kraja", "na kraju", jednak już stwierdzenie "w kraju", logicznie będzie niepoprawne. Oczywiście język się rozwija i zmienia. Jednak forma "w", jest obecnie forsowana nieco na siłę. 

Z drugiej strony Turcja oficjalnie zwróciła się o zmianę międzynarodowej pisowni nazwy ich państwa z "Turkey" na "Türkie", dlaczego więc Ukraina nie może oczekiwać, że będziemy mówić "w Ukrainie"?

Skoro już "na Ukrainie" to kilka słów o moim spojrzeniu na sytuację

Osobiście uważam, że nieformalne uznanie, przez społeczność międzynarodową, aneksji Krymu za "normalną sytuację" ośmieliło Putina do obecnych działań. Na podobnej zasadzie, jak Konferencja Monachijska zachęciła Hitlera do zajęcia Czech i Moraw, a następnie do przygotowań do działań wojennych przeciwko Francji i Anglii. Dla Putina Ukraina to nieodłączna część Wielkiej Rosji. Ukraina od XVIII w. była dla Rosji spichlerzem i zapleczem ludzkim dla armii Imperium. Sytuacja ta nie zmieniła się za czasów ZSRR (znaczna część korpusu oficerskiego Armii Czerwonej wywodziła się z Ukrainy). 

O tym, że Rosja odbudowuje swoją strefę wpływu świadczyły wydarzenia w Gruzji (to był swoisty test, który - swoją drogą - wykazał, że armia nie jest jeszcze gotowa do poważniejszych zadań). Interwencje na granicy Azerbejdżanu i Armenii były swoistą projekcją siły w regionie Kaukazu (o tyle istotną, że Azerbejdżan mógłby się stać dla EU alternatywnym dostawcą ropy i gazu). Pokaz siły w regionie był sygnałem, że tam nic bez naszej zgody nie będzie, bo w każdej chwili możemy wycofać się i delikatnie zaognić sytuację na granicy azersko-armeńskiej i o ropie możecie wówczas pomarzyć. 

Warto się zastanowić jeszcze nad jednym faktem - dlaczego teraz? Nie później, nie wcześniej?

Dlaczego nie wcześniej? Po prostu armia nie była gotowa logistycznie - i jak pokazały walki na Ukrainie - nadal nie jest. Oczywiście, możemy przyjąć, że rosyjscy stratedzy nie przypuszczali, że "operacja" przekształci się w pełnoskalową wojnę, w efekcie nie przygotowali armii na taką sytuację. Jednak zbliża się 6 miesiąc walk, a sytuacja logistyczna armii rosyjskiej wcale nie jest dużo lepsza. To pokazuje, że armia nie była i nie jest przygotowana do dużych, długotrwałych operacji.
Oczywiście - można w stylu iście rosyjskim rzucić do walki 100 - 200 tys. źle wyposażonych i uzbrojonych ludzi i dążyć do przytłoczenia wroga. Jednak ta metoda walki w dzisiejszej Rosji będzie trudna do przeprowadzenia. Co by nie mówić i nie pisać - dzisiejsi Rosjanie mają jednak dużo większe oczekiwania i aspiracje, a ustawienie za jednostkami liniowymi oddziałów zaporowych NKWD tym razem nie przejdzie. 

Dlaczego teraz? Cóż, Krem liczył na to, że Europa i USA zmęczone kryzysem pandemicznym oraz perturbacjami z łańcuchami dostaw surowców i produktów nie zdecydują się na kurs kolizyjny. Liczono, że po prostu (podobnie jak w 1938 r. Anglia i Francja) uznają, że Ukraina to - nieformalnie - rosyjska strefa wpływów i zasadniczo nie ma co się spierać. Ot, Kreml wymienił władzę w Kijowie, nie pierwszy raz, a pewnie nie ostatni. 

Co interesujące - patrząc na zachowanie się polityków niemieckich i francuskich - bardzo prawdopodobnie tak właśnie by się stało, gdyby nie zdecydowany i wyjątkowo skuteczny opór, który postawili Ukraińcy od samego początku inwazji. 

Swoistą "niespodziankę" zrobił też PiS, który - w przeciwieństwie do Orbana - zdecydowanie poparł Ukraińców, zapewniając trasy logistyczne i bezpieczne zaplecze gdzie mogła ewakuować się ludność cywilna. W połączeniu ze skuteczną obroną Kijowa i północnej Ukrainy dało to armii Ukraińskiej niezbędną głębię strategiczną do prowadzenie skutecznych działań opóźniających. 

W efekcie "operacja specjalna" zamieniła się w pełnoskalową wojnę, na którą Rosja nie była i nie jest przygotowana. Oczywiście Rosja nadal posiada zasoby, które umożliwiają jej przeciąganie tego konfliktu, a w przypadku skrajnym, może użyć taktycznej broni jądrowej. W praktyce oznaczałoby to jednak pełnoskalową interwencję ONZ (bo w takiej sytuacji nawet Chinom trudno byłoby przeciwstawiać się takiej akcji).

Dlaczego nie później? Odpowiedzią jest traktat w Lozannie i ograniczenia dotyczące wydobycia niektórych surowców przez Turcję. Postanowienia tego traktatu przestaną obowiązywać w przyszłym roku, a w 2020 roku Turcy odkryli potężne złoża gazu na Morzu Czarnym, dodatkowo mają również spore złoża ropy na swojej części Kaukazu. Jednocześnie, w tym czasie mija również demilitaryzacja cieśnin tureckich, co pozwoli np. na pobieranie przez Turcję opłat tranzytowych za przewóz towarów. W praktyce oznacza to, że Rosja straci łatwy dostęp do światowych rynków przez Morze Czarne. Jednocześnie, wraz z uruchomieniem wydobycia gazu i ropy przez Turcję, atrakcyjność rosyjskich surowców dla UE znacząco spadnie. Wg szacunków, Turcy rozpoczną eksploatację złóż ok. 2023-24 roku. Po tej dacie szantaż energetyczny UE przez Rosję będzie dużo trudniejszy, a jest to jeden z kluczowych elementów strategii Kremla.

Warto jednocześnie zauważyć, że dla państw autorytarnych szybkie i krótkie wojny są sposobem na odciągnięcie uwagi społeczeństwa od problemów wewnętrznych, a tych Rosja miała i ma całkiem sporo. Zaczynając od potężnego rozwarstwienia ekonomicznego społeczeństwa (gdzie standardy europejskie panują w największych aglomeracjach ale już kilkanaście kilometrów za rogatkami miast mamy zupełnie inne standardy życia). Po przez olbrzymią biurokrację, połączoną z niewydajnością i wszechobecnym nepotyzmem panującym w administracji. Jeżeli dodamy do tego uzależnienie od zachodniej technologii i importu z Chin i UE gotowych wyrobów, przy eksporcie - głownie surowców - mamy przepis na niepokoje społeczne w sytuacji kryzysu, a ten zbliżał się nieubłaganie (wojna na Ukrainie tylko go przyspieszyła). 

W tej sytuacji działania Rosji mające na celu przywrócenie Kijowa do rosyjskiej strefy wpływów wcale nie wydają się takie oderwane od rzeczywistości i absurdalne. To próba utrwalenia energetycznego status-quo. Co więcej, w obliczu wygaśnięcia traktatu z Lozanny, prawdopodobieństwo rosyjskich działań hybrydowych w Estonii i na Litwie wzrasta gwałtownie. Wynika to z prostego założenia, że Rosja ma naprawdę niewiele portów, które mogą być prawdziwym "oknem na Świat". Na Bałtyku: Sankt Petersburg i Kaliningrad (przy czym Kaliningrad nie posiada połączenia lądowego z Rosją). Murmańsk i Archangielsk, ze względu na położenie, są kłopotliwe logistycznie. Władywostok z kolei nie nadaje się do obsługi połączeń z Europą i Wschodnim Wybrzeżem USA. Sam Sankt Petersburg jest stosunkowo prosty do zablokowania. Z punktu widzenia strategicznego Rosja bez wolnego przepływu przez Bosfor nie ma wyjścia - musi przeć w stronę państw nadbałtyckich. Dostęp do Rygi, Kłajpedy i Talina diametralnie zmieni położenie strategiczne Moskwy. 

Podsumowując: działania na Ukrainie miały być operacją błyskawiczną, która postawi opinię międzynarodową przed faktem dokonanym, a nowo obsadzony rząd w Kijowie miał ostatecznie uznać cesje terytorialne na rzecz Rosji. W przypadku braku reakcji międzynarodowej kolejnymi - strategicznymi celami - byłyby Estonia (duża liczba ludności rosyjskojęzycznej), Łotwa (ważny gospodarczo i ekonomicznie port w Rydze), oraz Litwa (odzyskanie połączenia lądowego z Kaliningradem). W przypadku pokonania Ukrainy działania hybrydowe najpierw zdestabilizowałyby sytuację polityczną w tych państwach (prawdopodobnie dążąc do wystąpienia z UE, w przypadku Estonii możliwe byłoby powtórzenie sytuacji z Donbasu). 

Kluczem do sukcesu miała być szybkość działania. Dzięki postawie Ukrańców, plan Moskwy nie wypalił, a każdy kolejny miesiąc będzie prowadził do dalszego osłabiania możliwości strategicznych i taktycznych Moskwy. 

Obecnie Kreml potrzebuje sukcesu umożliwiającego "wyjście z twarzą" z tego konfliktu. Takim rozwiązaniem wydaje się być oderwanie od Ukrainy Donbasu i Ługańska. Z drugiej jednak strony Kijów jest zdeterminowany aby zminimalizować straty terytorialne. O ile do końca roku Ukraińcom nie uda się odnieść spektakularnego sukcesu strategicznego, to - z dużym prawdopodobieństwem - zostaną zmuszeni do zaakceptowania jakichś cesji terytorialnych na rzecz "republik ludowych", oraz pogodzić się z ostateczną utratą Krymu. W zamian za to otrzymają pełne wsparcie UE jako kraj kandydacki. W połączeniu z przystąpieniem Szwecji i Finlandii do NATO, będzie to strategiczna porażka Kremla. Co więcej, status kandydata do UE gwarantuje Ukrainie stosunkowo szybką odbudowę po zakończeniu konfliktu, podczas gdy Moskwa będzie musiała zmierzyć się ze statusem państwa bandyckiego. Ponad to, obecny konflikt zdecydowanie naderwał zaufanie rynków do Rosji jako stabilnego i przewidywalnego dostawcy surowców energetycznych. Oczywiście - z dużym prawdopodobieństwem możemy przyjąć, że Niemcy i Francja, natychmiast po zakończeniu konfliktu, przystąpią do odbudowy połączeń gospodarczych. Pytanie jednak czy odważą się na utrzymywanie takiego uzależnienia od jednego źródła surowców?

Istnieje jednak inna opcja - przekształcenia się konfliktu w wojnę nie zakończoną, na wzór tej w Korei. W teorii zostanie ona zakończona rozejmem, jednak w praktyce każda ze stron okopie się na swoich pozycjach, w tej czy innej formie gotując się do wznowienia konfliktu. Ta opcja byłaby zdecydowanie mniej korzystna.

Trzecia możliwość (najmniej prawdopodobna) to zwycięstwo Ukraińców. Tu musiałby się wydarzyć przełom strategiczny, na miarę bitwy Warszawskiej, a jeszcze bardziej Operacji Niemeńskiej z 1920 roku. Czy jest to możliwe? Wiele zależy od tego jak Ukraińcom wyjdzie kontrofensywa w rejonie Chersonia. Sukces na tym odcinku może doprowadzić do przerzucenia części sił rosyjskich z innych rejonów frontu i stworzyć Ukraińcom sytuację do odcięcia większego zgrupowania wojsk rosyjskich i przerwania frontu. Wydaje się to jednak mało prawdopodobne.

Dziś było dużo o geopolityce - w następnym wpisie coś o inflacji, PiS, dolarze, węglu i całym tym polski codziennym bagienku.


sobota, 18 lipca 2020

Ulało mi się, nie wytrzymałem...

        Miałem nie komentować wyborów. Miałem nie pisać nic na ten temat, jednak po kolejnym tekście i setnym memie na FB, krytykującym Andrzeja Dudę i PiS nie wytrzymałem i mi się ulało w formie niniejszego wpisu, który jest kopią mojej odpowiedzi na mema jednego ze znajomych.
    
        Duda wygrał, bo ludzie po raz kolejny mieli do wyboru: PiS vs PO. Dla Polski na wschód od Wisły, nie licząc dużych miast, PO zrobiła niewiele. To samo dla Podkarpacia. Tu nawet nie chodzi o 500+. Tu chodzi o zamykanie szkół i ośrodków zdrowia. To brak dostępu do lekarzy. We Wrocławiu, Warszawie, Poznaniu, jeszcze tego tak nie odczuwasz, jednak pojedź 50 km za miasto i spróbuj szybko dostać się do okulisty, czy ortopedy. 

    W dużym mieście: cóż wysupłasz 150 zł idziesz prywatnie, a w miasteczkach wschodniej Polski dolicz jeszcze dojazd (to czas i pieniądze, a tam naprawdę nie ma ich za dużo). Dodaj do tego kasowanie połączeń komunikacyjnych i kiepski stan infrastruktury i... masz przepis na sukces PiS, przepis bardzo prosty: "Myśmy coś dali!!!". 

       Serio, PiS wygrał, bo dla tych ludzi to był wybór mniejszego zła. Czy w związku z tym można ich nazwać wieśniakami? Nierobami? Żulami? To ludzie, którym naprawdę ciężko wyrwać się z błędnego koła. Z 2-3 hektarów kiepskiej ziemi nie są w stanie się utrzymać. Do pracy, do miasta, nie bardzo jest jak dojechać, bo połączenia nie ma, a dojazd samochodem będzie pochłaniał 40% zarobków. Problem w tym, że PO i spora grupa ludzi mieszkających w dużych miastach nie może tego zrozumieć... Aktywiści z napisem "Ko-nsty-tucja!!!" na koszulce nie potrafią zrozumieć, że mieszkaniec małej wioski może mieć głęboko w poważaniu konstytucję i Sąd Najwyższy. Że może cenić 500 plus wyżej niż wolności obywatelskie. Nie dlatego, że tych wolności nie lubi, a dla tego, że ze swoich piachów nie może się utrzymać, a za 500+ kupi dzieciakowi parę dżinsów i buty do szkoły. Za 500 plus babina z Podkarpacia może dokupić węgla na zimę... Kuźwa... tak trudno to zrozumieć? Ci ludzie od 30 lat walczą z losem. Dla mnie to takie dwie Polski: jedną opisuje "Ważne" Mezo, a drugie to takie "Dzień dobry Polsko" Doniu / Liber. Przykre w tym wszystkim to, że obydwa obrazy są prawdziwe.

        W miastach słyszę: "Jakie kuźwa bezrobocie, skoro ja pracownika nie mogę znaleźć?" Ano takie, że w dużych miastach nie ma pracowników, a 50-70 km od tych dużych miast nadal nie ma pracy za rozsądne pieniądze (bo koszty dojazdu zżerają lwią część pensji). Żadne z dzisiejszych ugrupowań politycznych nie ma ochoty przedstawić sensownych rozwiązań, w których:
- stworzymy warunki infrastrukturalne do tego aby zakłady produkcyjne opłacało się otwierać przy powiatowych miasteczkach,
- gdy konkurencja na polskich torach stworzy wreszcie normalne ceny przejazdów,
- stworzymy wreszcie (po ponad 100 latach) sensowny program komasacji gruntów, przy jednoczesnym zalesianiu terenów nienadających się pod uprawę,
- przestaniemy traktować małych przedsiębiorców na równi z dużymi zakładami (bo to zupełnie inna skala),

        Jasne PiS zaproponował listek figowy - nie dał rozwiązań ale jednak coś tym ludziom dał. Nie ma sensu wyzywać ich.... Za to na PO, PSL i całej reszcie nie warto zostawiać suchej nitki, bo tak naprawdę od 2004 roku nie są w stanie Polakom zaproponować sensownego programu rozwoju kraju. Nie twierdzę, że PiS jest dobry - ta partia ma chore poglądy, które w wielu przypadkach są żywcem wyciągnięte z ustawodawstwa III Rzeszy. Nie zmienia to faktu, że oni wygrywają, bo alternatywą jest PO i spółka, które nawet nie proponuje "figowego listka", a w zamian za to skupia się na zwalczaniu PiS. Z góry przepraszam, jeżeli jakoś Cię uraziłem ale... po prostu już "mi się ulało", za dużo tego jeżdżenia po PiS i Dudzie. Oni nie mieli prawa wygrać, a wygrali, bo ich przeciwnicy nie proponowali rozwiązań podkreślali jedynie: my jesteśmy lepsi! W czym "kur.a żesz mać"? W podnoszeniu VAT? W łupieniu małych, rodzinnych firm i stwarzaniu dobrych warunków "dla swoich"? To czym się różnią od PiS? Tym, że sędziów PiS zamienią na swoich, a dyrektorów spółek państwowych z nadania PiS zamienią na tych z nadania PO? Gdzie w tym wszystkim realny zysk dla przeciętnego "Kowalskiego"?

        W odpowiedzi od znajomego dostałem informację: Dawna Jugosławia znalazła rozwiązanie i teraz tam jest spokój. Serio? Tylko na to już Polskę stać? Na rozwiązania siłowe?

piątek, 17 kwietnia 2020

Co raz częściej się łapię na tym, że mam dość...

W polskiej polityce od trzydziestu lat trwa permanentny stan chorobowy...

Zaczęło się od tego, że pozwolono z PRL owskich firm wyprowadzić miliardy złotych, a później już poszło "z górki", bo przecież łatwiej było ulec żądaniom poszczególnych grup społecznych i dać przywileje niż zreformować gospodarkę (a to górnicy strajkowali, a to kolej, a to rolnicy do Warszawy jajka i kartofle przywieźli)...

Zamiast zamknąć w cholerę nierentowne kopalnie to od 30 lat trzyma się je na kroplówce i wszyscy są zdziwieni jak to jest, że nasz "wungiel" się nie sprzedaje - no jeżeli importowany jest po prostu tańszy, a jeszcze lepszej jakości... No ale górnictwo trzeba utrzymać, przecież to jest ważna gałąź gospodarki... Myślenie z czasów PRL, gdy węgiel był faktycznie zużywany był w każdych ilościach na potrzeby przemysłu ciężkiego, a ten produkował dla armii ZSRS i Układu Warszawskiego... Dziś - co najwyżej - dotowanie kopalń daje poparcie polityczne na Górnym Śląsku, bo tam nadal silne są związki zawodowe, którym jak rząd podskoczy, to mu rozróbę zrobią w Warszawie...

Rząd p. Buzka, po wielomiesięcznej batalii i wielu kompromisach dokonał cudu, zreformował polski system emerytalny. Nie było to rozwiązanie idealne ale... było sensownym kompromisem. Powolutku obciążenie ZUS by się zmniejszało. Fakt, zrozumienie działania tego systemu wymagało odpowiedniej edukacji. No cóż, żaden rząd populistów nie lubi mądrego elektoratu, głupimi po prostu łatwiej sterować, to i od 30 lat zarzyna się polski system edukacji (na wzór zachodnich), po czym mamy 1000 specjalistów od niczego (sorry ale jak widzę ludzi, którzy w ilościach tysięcy rocznie kończą PR i tym podobne kierunki to mnie szlag trafia.  Na rynku brakuje ślusarzy, mechaników czy dobrych techników dentystycznych... no ale... Panie!!! Syn magister!!!.... Tyraz to bydzie miliony zarabiał.... Przyszedł kryzys, nie z naszej winy ale przylazł, tak to bywa w gospodarce. No i zaczęła się nagonka... Teraz emerytury będą niskie!!! Będziesz dostawał/ła ochłapy!!! (jak by teraz było inaczej). Ciemny lud przyjął do wiadomości i gdy niejaki Vincent Rostkowski potrzebował pieniędzy do zasypania dziury budżetowej reformę trafił szlag, a przy okazji podniesiono też VAT, bo jest chwilowa potrzeba, a po 2 latach... się ten stan po prostu utrwali, bo potrzeba jest nadal...

Do władzy, po politycznych trupach z szafy i parlamentarnym języku III RP z pewnej restauracji doszedł PiS... No i się zaczęła karuzela.

Nie wiem czemu, oglądając czasem Wiadomości (jak przez przypadek przełączę na 1 o tej drażliwej porze), mam dziwne wrażenie, że Dziennik Telewizyjny ze swoją poprawnością i sianiem propagandy to jednak była produkcja pełna smaku i finezji... a lud wierzy w to co mówią w gadającym pudle... No ok., są ludzie, którzy widzą co się dzieje, do czego doprowadzi rozdawnictwo i centralne sterowanie gospodarką... ale właściciele małych firm i samozatrudnieni nie pójdą strajkować na ulice, bo jak nie będą prowadzić działalności to nie będą mieli dochodu, a w Polsce szybciej umorzą postępowanie w sprawie dewastacji i zniszczenia mienia za kwotę kilkudziesięciu milionów (efekt palenia opon na jezdni, czy wysypywania węgla), niż zaległy ZUS, czy niezapłacony PIT. Zresztą, stosunek władzy do przedsiębiorców jasno i klarownie wyraził Presez (przekręcenie celowe): „Jeśli ktoś nie jest w stanie prowadzić działalności gospodarczej w takich warunkach to znaczy, że się do niej nie nadaje”. No ale przecież traktowanie małych i mikro przedsiębiorców jak potencjalnych bandytów to nie tylko domena PiS, różnica polega na tym, że ci chociaż głośno o tym mówią (tyle, że rozumie to tylko ten, co chce).

Nadszedł kryzys globalny i... i PiS robi dalej swoje - mamy pełzający zamach stanu, na który pozwala opozycja, a służby siłowe, przekupione ochłapami, dalej udają, że nic nie widzą (mimo, że generałowie również przysięgali stać na straży konstytucji). Pod płaszczykiem zamartwiania się o los budżetu wprowadza się dziwne tarcze, które pełne są niejednoznacznych definicji i określeń, wprowadza się obostrzenia, których wprowadzenie, wg konstytucji, wymaga stanu wyjątkowego, a jednocześnie nie chce się wprowadzić stanu wyjątkowego, bo... trzeba by było tym, bandytom, przedsiębiorcom zapłacić odszkodowania... Jednocześnie zmienia się zapisy konstytucji w sposób niezgodny z samą konstytucją. No ale cóż, PiS zawsze marzył o tym aby porównywać ich do Sanacji... obecnie brakuje im już tylko obozu w Berezie... no ale to jeszcze przed nami, a to się głupia opozycja zdziwi, jak przyjdą nocą i w drzwi załomocą...

A my Polacy? A my żyjemy dalej, bo przecież - jak powiedział Marszałek - naród wspaniały... (Ci którzy chcą, niech sami poszukają reszty)... Pomijam fakt, że i Dmowski i Piłsudski w grobach się przewracają widząc, co nasza postkomunistyczna klasa polityczna z Polską robi, o Polakach nie wspomnę, bo skoro sami na to pozwalają to są współwinni...

I tak z dnia na dzień, z tygodnia, na tydzień co raz bardziej zastanawiam się czy... nie spakować walizek i nie wyjechać do kraju normalnego, w którym za to, że chcesz pracować na własny rachunek nikt nie będzie traktował Cię jak złodzieja... Tylko czy taki kraj jeszcze istnieje?